Trzeci dzień kopenhaskiej sprawia, że jestem, jak Świetlicki na kacu, nazbyt sentymentalna i delikatna, co oczywiście pcha mnie ku refleksji, że na pewno na głowę musiałam upaść, choć nie pamiętam, ale być może właśnie dlatego nie pamiętam, że się wzięłam za to dietowanie i to obsesyjnie jakoś. Musi być to kryzys trzydziestolatki czy jakieś inna zmora, ale baaaardzom zachwycona swoją silną wolą, o której tak wielkie pokłady nawet się nie posądzałam. Przychodzą mi jednakże do głowy zapytania różnorakie typu: po co?co dalej?dlaczego? Jest nas wiele, a praktycznie każda by zrzuciła kilogram, dwa, ... dwadzieścia. Bo co? bo powiedziano nam, że tak jest good, a jak trzy kilo więcej to już jest bad? Tak właśnie jest i w zaciszach małych pokoików w bloku z plakatem idola na ścianie i w przestronnych salonach huczących echem, rodzą się cicho i nieśmiało, aby wybuchnąć jak fajerwerk w nowy rok, małe i duże bulimiczki, anorektyczki i inne potwory.
Chciało się to się ma - CYWILIZACJĘ.
Zaciszanka
8 października 2007, 15:32Trzymam kciuki, może tobei sie uda... ja tylko dwa dni wytrzymywałam na tej diecie... wole 1200kalorii. Pozdarwiam i zapraszam
umbrella77ella
5 października 2007, 20:37Niestety, jak sama już się przekonałaś, że dieta kopenhaska to nie najlepszy pomysł... Spóbuj diety 1200-1600 kcal :) Pozdrawiam, 3maj sie ;*