1 sierpnia pisałam:
...Na liczniku 79,5 - masakra...
Muszę, chcę znów stanąć na starcie. Nie chcę cudów - a do osiągnięcia rezultatów wystarczy trochę, powtarzam trochę - systematyczności.
3 kilo na miesiąc...
79,5 na 64 = 15,5 kilograma do zrzutu...
Podzielić przez 3 kg miesięcznie = 5 miesięcy pracy nad sobą...
Akurat by na sylwestra zobaczyć wymarzoną cyfrę...
Jak to wszystko ładnie wygląda zapisane...
Prawie pół roku walki ze sobą...
Ze słabościami, z napadami głodu...z pokusami...
I jak tu się nie dziwić, że tyle osób wybiera diety cud.
Jestem jednak realistką - i wybieram zdrowie. Szlaban na słodkie i ruch - od tego zacznę!"
Wszystko to prawda, święta prawda. Szkoda tylko, że nie podjęłam żadnych kroków w stronę realizacji. Dlaczego odchudzanie mam zakodowane w głowie, jako rezygnację ze wszystkich przyjemności? Dlaczego znów uruchamia mi się myślenie: "to od jutra" a jak nie wyjdzie " to od poniedziałku". Wrrr. Jestem zła sama na siebie bo wiem, ze to nie tędy droga. To proces długotrwały, powolny, a tak naprawdę sposób odżywiania na całe życie.
Dlaczego więc wciąż nie potrafię wyjść ze schematu "głodzenia" i "napadu" - głodu z resztą.
To może zacznę od dziś, od teraz, od 13.15 w niedzielę? Od dziś i na zawsze.
Zdrowo i z głową. Słowa, deklaracje, obietnice.
A jak będzie tym razem z realizacją?
dzisiejsze menu:
2 x razowiec 260 + dodatki ok 140 = 400
2 naleśniki z własnym dżemikiem z malin = ok 400
kawa z mlekiem 40, woda z własnym sokiem porzeczkowym ok 60 = 100
bułka z babcinym dżemikiem z brzoskwiń ok 300 (co ja tak dzisiaj na słodko...? A @ idzie :)
warzywa i owocki podjadana z krzaka 200
ciasto fit z ziarnami upieczone przez... brata! :) 200
ok 1600 cdn
20 min na stepperku i jakieś 40 min rowerowania w plenerze (nie dałam dłużej rady prze upał!)