Wczoraj byłam na spotkaniu ze znajomymi (patrz: poprzedni wpis). Nie było źle, nie miałam ambicji na wynik idealny. ;)
Obyło się bez gazowanych napojów, piłam tylko ten płyn, który
przyniosłam (woda Żywiec smakowa) i troszkę aloesowego. Z grzeszków: 3
pryncypałki (ok. 200kcal), trochę chipsów (jak porównuję z tabelami,
będzie jakieś 100kcal). Do tego niewielka porcja chińszczyzny domowej
roboty, no i mojego ananasa z rambutanem. Także przez cały dzień wyszło
coś pod 1500kcal, w tym sporo po południu (sic!), ale właściwie ostatnie
kalorie wypadły koło 21:00, czyli ze 4 godziny przed snem.
Dziś znów wypiłam kubek wrzątku z cytryną, na śniadanie Maminy baton muesli, a jak tylko koleżanka wybędzie z pokoju, robię sobie porządny trening, o!
Jenna92
22 października 2013, 20:42ja tam bez pepsi ani rusz :D
Ankrzys
22 października 2013, 18:30Daj sobie niezły wycisk. Ważna jest świadomość tego co możemy a czego nie na takich spotkaniach. Zawsze taki bilans wypadnie dla nas z korzyścią. Tobie się udało wytrwać na spotkanku. A teraz- walczymy dalej
malinkapoziomka
22 października 2013, 15:36no to walczymy. mam nadzieję, że do świąt chociaż trochę się uda sadełka zrzucić. :)
malinkapoziomka
22 października 2013, 14:07też bym tak o suchym pysku nie wytrzymała, na imprezach zawsze coś wpadnie. Ale faktycznie tragedii nie ma! trzymaj się :)