Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Zachód Wyspy.


Wyjechaliśmy wcześnie w góry. Dotarliśmy na najwyższy klif Madery, Cabo Girao (580 m n.p.m.). 

W dole, pod klifem, zobaczyłam spłachetki ziemi uprawnej. Chyba nikt inny na świecie nie potrafi tak jak mieszkańcy Madery, wykorzystać tereny, nadające się pod uprawę. Szczególnie tuż przy brzegu, u podnóża klifów. Unia Europejska dała grube miliony euro na budowę kolejek, które umożliwiają transport ludzi i towarów, pomiędzy podnóżem a szczytem klifu. Takich kolejek jest na Maderze, wiele. Najczęściej są to jeden - dwa wagoniki. Nie jest stanowią atrakcji turystycznej, a szkoda. Dzięki nim, praca rolników jest trochę mniej uciążliwa. Sama, niestety, takiej kolejki nie widziałam. Zamieszczam zdjęcie z blogu Ready for Boarding.

Teleferico, Madera

A tu widać małe spłachetki ziemi uprawnej, u podnóża klifu Cabo Girao.

Na Cabo Girao, wybudowano też w 2012 r., platformę widokową. Od tej pory więcej turystów tutaj przyjeżdża. Przez pancerną szybę mało co było widać, ale i tak niektórzy na nią nie wchodzili. 

Jeszcze gorzej jest w części z kratownicą, bo przez nią widoczność jest naprawdę niezła.

A tu ja, właśnie na kracie, na platformie.

Z klifu, zobaczyłam domy miejscowości Camara de Lobos.

Ruszyliśmy dalej, do rybackiej wioski, Riberia Brava (Dziki Strumień). To przyjemne i spokojne miejsce.

Zwróciłam uwagę na wieżę kościelną, w zabawną, biało-granatową szachownicę.

Kościół Świętego Benedykta (Igreja Sao Bento) jest jednym z najstarszych i najciekawszych kościołów na Maderze.

Weszłam do środka (tym razem był otwarty) . Bardzo spodobał mi się drewniany ołtarz, który dzięki złoceniom wygląda bogato.

Następnie wjechaliśmy na przełęcz Encumeada (1007 m n.p.m.). Leży na siodle górskim pomiędzy dwoma najgłębszymi dolinami na wyspie. Jedna dolina, prowadzi na południe do Riberia Brava. A druga, na północ do Sao Vicente. Przy słonecznej pogodzie można zobaczyć z przełęczy, południe i północ wyspy. I ja je zobaczyłam.

Do miejscowości Sao Vincente pojechaliśmy, żeby zwiedzić Centrum Wulkanologiczne i pospacerować po kompleksie jaskiń lawowych. Na wstępie przywitały nas azulejos, w przejściu podziemnym, pod drogą. 

Na tej mozaice widać wodospad w Sao Vicente.

A tu osada Boaventura otoczona górami.

To azulejos nazywa się " Z powrotem w Sao Vincente"

Tym zawieszonym nad przepaścią mostkiem, dotarliśmy do Centrum Wulkanologicznego.

Sao Vincente otoczone jest górami, pochodzenia wulkanicznego.

W Centrum Wulkanologicznym obejrzeliśmy pokaz audiowizualny, o powstaniu Madery i pochodzeniu jaskiń. Po czym, z nowo nabytą wiedzą, wyruszyliśmy w 30 minutową podróż, przez jaskinie i kanały lawowe.

Pod nogami mieliśmy zastygłą lawę, mieniącą się w świetle lamp.

Ale największe wrażenie zrobiły na mnie jeziorka z krystalicznie, przejrzystą wodą. Są piękne. Szkoda, że nie możecie ich zobaczyć w naturze.

Idziemy dalej. Podłoże z lawy wykorzystano nawet na pomostach.

W bocznym korytarzu, wypatrzyłam takie cudeńka. Są to wytwory lawowe, odpowiedniki krasowych stalaktytów. Sztuczne światło sprawia wrażenie, że w głębi znajduje się wodospad lub jezioro.

Opuściliśmy jaskinie i dziarskim krokiem ruszyliśmy do autokaru, który zawiózł nas do restauracji nad brzegiem oceanu. A w środku, elegancko nakryte stoły.

Obiad był wyśmienity. Choćby ta świeża, pyszna ryba, w towarzystwie przednich win.

Z tarasu restauracji, oczy też napasłam, pięknymi widokami.

I ja na tarasie restauracji. Nieźle wiało.

I znów ruszyliśmy w drogę do Porto Moniz. Po takich ścieżkach i mostkach, nad urwiskami, dotarliśmy do kąpieliska słynnego z naturalnych basenów lawowych. Turyści z całego świata przyjeżdżają, aby je zobaczyć i zażyć w nich kąpieli.

Czarna barwa skał, powstałych ze spływającej z kraterów lawy, pięknie współgra z błękitem wody. Naturalne baseny zostały wyregulowane, powiększone i gdzieniegdzie ograniczone betonowymi płytami. Aż strach pomyśleć, co by się stało, po spłynięciu z basenu wprost do oceanu.

Morsy, zażywają tutaj kąpieli nawet w lutym.

Ja nie Mors więc tylko spacerowałam po  takich mostkach.

Zobaczyłam lądowisko dla helikopterów. Niestety bez helikoptera.

A tam w oddali, stara forteca Świętego Jana Baptysty (Forte Sao Jao Baptista).

I takie drapieżne skały.

Przypadły mi do serca, te nastrojowe widoczki. Połączenie nieba z wodą.

Ta skała, w tym otoczeniu, też wywarła na mnie duże wrażenie.

Kilka osób z naszej wycieczki jednak się wykąpało. Później ruszyliśmy w dalszą drogę, przez płaskowyż zwany Tundrą Maderyjską czyli Paul da Serra. 

Rzadkie miejsce na Maderze, stosunkowo płaskie, gdzie żyją szczęśliwe krowy. Całe życie spędzają na wolności, jedzą trawę i zioła. I dlatego ich mięso jest uważane za rarytas. Zdjęcie znalezione w internecie.

Krowy na Madeira fotografia stock

I na koniec docieramy do Madalena do Mar. Według legendy, posiadłości którą otrzymał od króla portugalskiego Alfonsa V, król Władysław III Warneńczyk. Podobno, nie zginął on pod Warną i przez Ziemię Świętą dotarł do Lizbony.  Dla mnie też zastanawiające było, że turecki sułtan  po zwycięstwie pod Warną, nie chwalił się ciałem zabitego króla. Tym bardziej, że było by łatwe do rozpoznania. Król miał sześć palców w stopach. Z Portugalii, Warneńczyk został, przez króla, wysłany na  kolonizowaną przez Portugalczyków Maderę. Na Maderze, ponieważ nie przyznawał się do pochodzenia, znany był jako Henrique Alemao (Henryk Niemiec), rycerz św. Katarzyny z góry Synaj. Henryk Niemiec był postacią historyczną. Pojawiał się często na dworze Henryka Żeglarza, brata króla Alfonsa V. Niektórzy twierdzą, że Warneńczyk zginął pod głazami spadającymi z klifu i został pochowany w tym oto kościele Świętej Magdaleny.

A teraz z innej beczki. W Madalena do Mar znajdował się dawniej ośrodek produkcji cukru z trzciny cukrowej. A obecnie znajdują się  tam największe na Maderze plantacje bananowców. Właśnie idziemy pomiędzy drzewami.

Sadzonki bananowców, rosną kilkanaście miesięcy, a potem z kwiatostanu powstaje ogromna kiść bananów. Kwiatostan to ta fioletowa, wyglądająca jak bomba, szyszka u dołu.

Taka kiść, jak dojrzeje, waży do 80 kilo. Dlatego bananowca, w uprawie, trzeba podpierać tyczkami, by się nie złamał.

Pod koniec, banany dojrzewają w takich niebieskich, plastikowych workach. Niebieski kolor podobno odstrasza insekty.

A kiedy banany zostaną już wysłane na targ, ścina się bananowca, żeby mógł wyrosnąć nowy pęd.

Z plantacji wróciliśmy do hotelu. Podczas kolacji czekała nas (szczególnie mnie) miła niespodzianka. Zaproponowano nam wielką rozmaitość ryb i owoców morza, które jak zapewne wiecie, uwielbiam. Na następny dzień nie była przewidziana zorganizowana wycieczka. Ale ja już sobie coś wynajdę :D.

  • Nieznajoma52

    Nieznajoma52

    16 marca 2020, 15:07

    O a właściwie następny już dzisiaj zamieściłam.

  • mada2307

    mada2307

    16 marca 2020, 13:41

    Moi znajomi byli kilka lat temu na Maderze, wypożyczyli samochód, zwiedzali na własną rękę. Tak bardzo ich namawiałam, by opowiedzieli pokazując zdjęcia, nie potrafili. Teraz nadrabiam to, bo TWOJA RELACJA JAK ZAWSZE DROBIAZGOWA I TAK PIĘKNIE ZILUSTROWANA.

    • Nieznajoma52

      Nieznajoma52

      16 marca 2020, 15:04

      Jutro ciąg dalszy☺️

  • wiosna1956

    wiosna1956

    15 marca 2020, 21:17

    Małgosiu , fantastyczna relacja , niespodziewanym się ze tam jest tak pięknie

    • Nieznajoma52

      Nieznajoma52

      15 marca 2020, 21:22

      Mnie się tam bardzo podoba:)

  • renianh

    renianh

    15 marca 2020, 20:03

    O jak wsdpaniale na polbnocy nie bylam tym chetniej wszystko obejrzalam .Tak pomyslałm ze fajnie ze zdazyolas pojechac i wrocic bo juz na Maderze jest kwarantanna. W takich basenach w oceanie tez sie kapalam ,nie bylo tam tych ogromnych fal i woda ciepla bo bylam na poczatku pazdziernika.Plantacji bananowcow tez sie naogladalam i banany choc takie w sumie mniejsze to takie dobre slodkie:)0 Pozdrawiam i czekam na cd....

    • Nieznajoma52

      Nieznajoma52

      15 marca 2020, 20:17

      Jutro coś nowego wieczorem zamieszczę:)