No i wreszcie stolica Krety, Heraklion, inaczej Iraklion. Żyje tu około 150 tysięcy mieszkańców. Historia tego miejsca jest imponująca, liczy sobie ono 9 tysięcy lat. Pierwsze ślady osadnictwa, pochodzą z 7 tysiąclecia p.n.e.
Początki miasta, sięgają 824 r. n.e. Saracenowie, otoczyli miasto fosą i nadali mu nazwę Chandak (to po arabsku fosa). Udostępniali swój port piratom, napadającym na statki Cesarstwa Bizancjum. Bizantyjczycy się wkurzyli i w 961 r. napadli na miasto. Spalili je i zdziesiątkowali mieszkańców. Skarby nagromadzone przez piratów, wywieźli na 300 statkach.
W 1204 roku, miasto zostało zakupione przez Wenecjan, za 1000 srebrnych monet. Nazwę zmieniono na Candia. Wenecjanie wybudowali fort w porcie i grube mury obronne. Za ich rządów, miasto rozkwitło i stało się ważnym ośrodkiem kulturalnym renesansu. Stąd pochodził, między innymi, El Greco. Później nastały 200-letnie rządy Imperium Osmańskiego. Turcy wycofali się w 1898 roku. Powstała wtedy Republika Krety. Jednak w 1913 r. została włączona do Królestwa Grecji. Tyle historii.
Nasz autokar zatrzymał się na parkingu pod Muzeum Archeologicznym. Ruszyliśmy z przewodniczką na spacer, po najstarszej części miasta.
To jest główna ulica, prowadząca przez starówkę do portu.
Zeszliśmy do portu, skąd można było podziwiać wenecką twierdzę, z XVI wieku, Rocca del Mare (Skała w Morzu).
Przechodziliśmy koło Kościoła św. Tytusa. Kiedyś była to świątynia wczesnobizantyjska. Niestety, w 1856 roku, została zniszczona przez trzęsienie ziemi. Odbudowano ją, ale już jako meczet.
Doszliśmy do Loggii Weneckiej (Venetian Logia), z 1620 roku.
Na głównym deptaku, pełno jest sklepików z upominkami.
Ten wygląda naprawdę uroczo.
Bazylika św. Marka, wybudowana w 1239 r., jest jednym z najważniejszych zabytków w Heraklionie. Była siedzibą arcybiskupa rzymskiego i miejscem pochówku władców Krety. Dwukrotnie odbudowywana po trzęsieniach ziemi. Obecnie mieści się tam Miejska Galeria Sztuki.
Dotarłam na Plac Lwa, jedno z ulubionych miejsc turystów. W centrum placu stoi słynna fontanna Morosiniego, ufundowana w 1628 roku. Francesco Mororsini był weneckim gubernatorem Krety. Fontannę zasilano wodą, przez 10-kilometrowy akwedukt.
Te cztery kamienne lwy są o trzy wieki starsze, od samej fontanny.
Fryz okalający fontannę, zdobiony jest postaciami nimf, trytonów, syren i cherubinów.
Po wspólnym spacerze, w wolnym czasie, każdy z nas ruszył w swoją stronę. Ja postanowiłam zwiedzić słynne Muzeum Archeologiczne. Jest jednym z największych na świecie. Zawiera ponad 15 tysięcy artefaktów. i szczyci się największą na świecie kolekcją sztuki minojskiej. Na szczęście, oprócz przejrzystego układu 20 sal wystawowych, ma też sprawnie działającą klimatyzację . Mogłam odetchnąć po upale.
To część odsłoniętych ruin, na terenie muzeum.
Zwiedzanie zaczynam od makiety pałacu Knossos. Tak prawdopodobnie wyglądał, za czasów króla Minosa.
W sali I-ej, wyeksponowano najstarsze dzieła sztuki, znalezione na Krecie. W tej gablocie wystawiono cętkowane, na wpół wypalone gliniane naczynia.
A w kolejnej gablocie, złota biżuteria i ozdoby przyszywane do ubrań, pochodzące z lat 2600-1900 p.n.e, znalezione w grobowcach w Mochlos, .
W sali III, najważniejszy eksponat to Dysk z Faistos. Pokryty jest pismem obrazkowym, do dzisiaj nierozszyfrowanym .
Ponownie zainteresowały mnie olbrzymie, gliniane zasobnice (pitosy), w których przechowywano zboże, oliwę i wino. Największe, miały pojemność około 1500 litrów.
Czasami pełniły rolę trumien.
Te, są z późniejszego okresu (1450-1400 p.n.e.). Zdobienia są już bardziej urozmaicone. Podobne naczynia, do dziś wytwarza się na Krecie.
Tym razem mogłam podziwiać oryginalne freski z pałacu w Knososs, a nie ich kopie.
"Woltyżerka na byku". Ten fresk obrazuje popularne na Krecie widowisko: skoki przez pędzącego byka.
Część zrekonstruowanego fresku, nazwanego "Procession Fresco" (Procesja). Przedstawia mężczyzn niosących naczynia używane podczas uroczystości. Ubrani są w kilty, mają ufryzowane włosy i dużo biżuterii na sobie. Obok, chyba część amfory.
"Kreteńskie damy". W tamtych czasach kobiety nosiły suknie eksponujące odsłonięty biust, który miał zaświadczać o ich płodności.
"Paryżanka". Jest to prawdopodobnie wizerunek bogini, uczestniczącej w uroczystości.
"Delfiny", ozdabiały komnatę królowej.
Odnalazłam znajomy posąg "Rogi Minotaura", widziany wcześniej w Knossos. Kopia w Knososs jest o wiele większa od oryginału.
A oto niesamowity puchar do wina. Trzeba było wypić wszystko, bo nie dało się odstawić pełnego. Obecnie, nie tak piękne i okazałe, ale pełniące tę samą rolę kielichy, nazywa się kulawkami
"Bogini z wężami", to fajansowa figurka przedstawiająca boginię lub kapłankę. W czasach minojskich kapłanki, aby mieć wizje, korzystały z jadu węży. Siedząca na głowie kapłanki miniaturowa pantera, symbolizuje zmienione stany świadomości.
Moją uwagę zwrócił też pięknie zdobiony, kamienny Sarkofag z Hagia Triada, koło osady Fajstos (odkryto tam kolejny kompleks pałacowy z czasów minojskich);
Mój wzrok przyciągnęła ta niesamowita tarcza. Z bardzo bojowym kotkiem
Wapienne rzeźby ze świątyni Zeusa w Amnisos, przedstawiające orła i sokoła. Ja sfotografowałam tylko jedną. Orzeł, był symbolem Zeusa, a sokół, Hery.
Oto posągi Persefony i Hadesa z Cerberem.
Zasmuciłam się patrząc na ten nagrobek. Przedstawia kobietę, która zapewne żegna się z osieroconym dzieckiem.
Jedna z mozaik podłogowych, z pałacu w Knososs.
Ta maska trochę mnie przeraziła.
A na tej amforze, dojrzałam walkę Tezeusza z Minotaurem.
Te gryfy też zrobiły na mnie spore wrażenie. Podobne widziałam na ścianach sali tronowej pałacu w Knossos.
No i na koniec spaceru, a raczej biegu po muzeum , jeszcze parę rzeźb, ze znacznie późniejszego okresu (650-550 p.n.e.). Najbardziej spodobała mi się ta marmurowa rzeźba Afrodyty (a może to jakaś nimfa).
Marmurowy posąg rzymskiego żołnierza. Nawet tu biedak stracił głowę. Przypomina mi rzeźbę z ogrodu tropikalnego w Funchal, na Maderze.
Żałuję, że nie miałam na to muzeum więcej czasu. Wróciłam do hotelu, prosto na kolację. Po kolacji, były tańce, gry i zabawy. Konkurs tańca wygrała Agnieszka i dostała w nagrodę, talon na masaż. Ale zdaje się, że z niego nie skorzystała.
W następnym wpisie, wąwóz Imbros.
agazur57
8 kwietnia 2020, 08:42Ze 2 lata temu byłam w Grecji. Tam w którymś z muzeów był zakaz fotografowania- podobno turyści sobie zdjęcia z fallusami robili i wrzucali na fejsa
Nieznajoma52
8 kwietnia 2020, 09:08No tutaj zakazu nie było. I cieszę się z tego.
Tadeuszsz
8 kwietnia 2020, 06:00Muzea. Nigdy nie lubiłem muzeów starożytności. Pamiętam że uciekłem z Muzeum Egipskiego w Turynie i poszedłem zwiedzać kolorowe jarmarki, na rozsłnecznionych ulicach. Ale z Tobą, o Nieznajoma, dało się jakoś, biegusiem... ;). Przy czym się zatrzymałem...? Ze wzruszeniem? Przy posągu matki z dzieckiem. I podziwiam Twoją odwagę umieszczenia, tak współczesnego w swej wymowie, dzieła - trochę i nie pasującego do tamecznych, antycznych kontekstów.
Nieznajoma52
8 kwietnia 2020, 06:25Dziękuję. A kolorowe uliczki też mnie fascynują. Tylko przy zespołowym zwiedzaniu niestety nie ma zbyt wiele czasu na dłuższe zanurzanie się w nich :)
renianh
7 kwietnia 2020, 21:25Wiesz mnie zawsze dziwili Grecy np w Muzeum Narodowym w Atenach pelno waz mis wszystkie w calosci a tam tylko kilka wklejonych oryginalnych kawalkow ,to samo z freskami tak jak tutaj te delfiny kilka kawaleczkow a calosc pokazana .Z drugiej strony ladniej to wyglada i dziala lepiej na wyobraznie ale u nas to jak sa fragmenty to fragmenty ,nawet jak jest np waza ubita to jest ubita:)))
Nieznajoma52
8 kwietnia 2020, 06:21To prawda nie przejmują się zasadami, co wolno, a czego nie wolno przy rekonstrucji staroci. :)
Kasztanowa777
7 kwietnia 2020, 13:02Obejrzalam zdjecia, wszystko bardzo ciekawe. I muzeum, i eksponaty ale tez blekitne niebo i ludzie na ulicy w tej letniej scenerii.
Nieznajoma52
7 kwietnia 2020, 18:57Ładnie tam jest Aniu. Polecam:)