Nie umiem zapanować nad sobą. Nie umiem się uspokoić, psychologicznie podejść do tematu. Nie umiem sobie wytłumaczyć. Nic kurwa nie umiem.
Dostaję konwulsji na swój widok. Jak wejdę na wagę, wydaje mi się, ze świat się załamuje. Rzygać mi się chce tą niemocą. Codziennie rano ma być pierwszy dzień zmian. Codziennie wieczorem szlag wszystko trafia.
Rzadko mam takie słabości. Nie umiem zacząć, zawziąć się. Dzisiaj było świetnie, ale dostałam takiego skrętu żołądka, że oczywiście przed momentem zeżarłam kolację.
Nie, nie byłam głodna fizycznie. Byłam głodna emocjonalnie, psychicznie. Nie umiem się nastawić, że to jest zmiana życia, jedzenia, wszystkiego. Mam do siebie tak cholerny żal, ze zapuściłam sadło, że każdy niezjedzony kęs traktuję jako drogę do utraty wagi. Czekam, liczę, ważę się, krzywię na swój widok i tak w kółko.
Pomocy, Boże, bo ocipieję...
ZizuZuuuax3
9 października 2013, 21:31Poukładaj sobie wszystko w głowię i pomyśl czego tak naprawdę chcesz. Cała siła leży w umyśle