Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Szoł Mast Goł On.


Słowo się rzekło, kobyłka zdechła.

Kurs Tańca Towarzyskiego - opłacony.
Karnet na basen - wykupiony.
Hula-hop - skręcony.
Pomysły na żarcie - są. 

Z tego wszystkiego z kursu cieszę się najbardziej. 2 godziny intensywnego treningu do samej nocy - wracam do domu i idę spać. Basen podwójnie się przydaje: robi dobrze i na sadło i na mięśnie. A przyznać się muszę, że na pierwszych zajęciach kursowych moja rama wisiała smętnie - nie dawałam rady utrzymywać rąk w górze. Teraz jest o wiele lepiej :)

Mój chłop cierpliwie znosi wahania mych nastrojów. Stwierdził ostatnio, że do radykalnej zmiany życia ( a przecież czymś takim jest walka o wielkość rzyci) potrzebny jest święty spokój. Czy coś w tym aby nie jest? Mając ciężki i trudny czas, człowiek nie ma sił na dodatkową pracę nad sobą. I nie mówię tu nawet o samym zajadaniu stresów: mówię o ilości wolnego czasu, o poziomie motywacji.

Daj Boże, żeby ten okres makabry wlaśnie się kończył.


Dzisiaj na obiad cukinia. Pewnie gulasz, chyba że znajdę lepszy przepis.

ps. Nakupiłam sutaszowych sznurków i wreszcie dokończę wisior! :D