Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Taki był początek


Już od jakiegoś czasu czułam się źle we własnej skórze. Mankamenty figury próbowałam ukrywać pod szerszymi ubraniami. Wylewające się boczki, obwisłe ramiona, grube uda, cellulit trzeba jakoś zakryć. Jak się doprowadziłam do takiego stanu? Wiadomo, zła dieta, nieregularne posiłki, siedząca praca i brak ruchu. Mówiąc wprost, po prostu lenistwo. Wagi unikałam jak ognia. Wolałam nie wiedzieć ile konkretnie wskaże, bo i tak wiedziałam że dużo za dużo.

 Co spowodowało, że zaczęłam się odchudzać? Ano właśnie wynik, który wskazała waga. Lipiec bieżącego roku, stanęłam na wadzie i przeżyłam szok. Prawie 74 kg! Spodziewałam się, że będzie dużo, ale nie aż tyle! No ale cóż, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Sama sobie to kobieto zrobiłaś to teraz sama musisz z tym walczyć. Nikt za Ciebie tego nie zrobi. I zaczynasz od dziś, od teraz a nie od jutra. I tak się zaczęło.

Czym dla mnie jest odchudzanie? Na pewno nie głodzeniem się. Po pierwsze nie ma to najmniejszego sensu. Jedzenie „jednej marchewki” dziennie i picie wody nie dostarczy energii  na cały dzień. Ja na takiej „diecie” długo bym nie pociągnęła. Raz, że zniechęciłabym się do odchudzania, a dwa odstawię taką dietę i co? Efekt jojo, a  powiedziałabym  że nawet podwójne jojo gwarantowany.

Dla mnie odchudzanie to przede wszystkim zmiana trybu życia. Po pierwsze wprowadzenie innych nawyków żywieniowych. Ograniczenie  jedzenia, zwracanie uwagi na to co jem  i regularność posiłków. Nie jem dwa  razy dziennie jak to mi się dawniej czasem zdarzało, ale cztery-pięć razy. Lepiej częściej mniejsze porcje, niż pół lodówki na raz. nie stosuje jakiejś konkretnej diety.  Zwracam uwagę na to co kupuje, czytam etykiety. Gotuje sama, nie jadam na mieście. Po drugie ruch. Zaczęłam od roweru stacjonarnego i spacerów. Z czasem zaczęłam ćwiczyć. Nie ukrywam, że z ćwiczeniami zawsze byłam na bakier. Ale na tę chwile mogę powiedzieć, że nawet je polubiłam. Mam kilka swoich ulubionych zestawów. Nie ćwiczę codziennie, ale już nie winne jest temu lenistwo a zwyczajnie brak wolnego czasu. Trzy-cztery razy w tygodniu staram się wygospodarować jakieś 1,5h na ruch.

Pierwsze dni nie były miłe, ale wiadomo początki są najtrudniejsze. Z czasem się jest łatwiej. Nie powiem, bo są chwile słabości i czasem pozwalam sobie na coś „niedietetycznego”. Mam jednak nadzieję, że uda mi się osiągnąć zamierzony cel. Jeszcze dwa kilogramy i będzie  wymarzona piątka z przodu. A potem może jeszcze mniej. Czas pokaże. Póki co jestem bardzo zadowolona z tego co już udało mi się osiągnąć. Gdyby pół roku  temu ktoś powiedział mi, że zrzucę tyle to kazałabym mu się w głowę popukać. Ja i dieta? Niemożliwie. A jednak. Trzeba tylko w siebie uwierzyć.

Mam nadzieję, że pomożecie mi wytrwać i może mój przykład też komuś pomoże się zmotywować :)