Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Niemoc spełnienia ojcowskich ambicji...



Uszkodzona ręka (trener od samoobrony mi ją wykręcił - idiota)
No i przytyłam.


Mała depresja. Szefowa wszystkim obniżyła stawki - bo niby ma za mało dochodów.
Bull shit!
I znów pracuję za marne 360 zł miesięcznie... Nie ma co narzekać, żaden pieniądz nie śmierdzi.
Nie mam sił, chęci, motywacji do działania.
Odliczam dni do wesela, ale nic mnie nie cieszy.
Jedynym pocieszeniem jest mój mężczyzna, który nigdy we mnie nie wątpi, wspiera mnie i dopinguje w każdej sferze życia...

Ogólnie klapa.
Mam piękną kawalerkę (wspominałam już że wynajmuję ją z narzeczonym).
Mam miejsce do ćwiczeń.
I gdy zaczynam... to płaczę.
A czemu płaczę?

Bo rodzina wywiera na mnie ogromną presję.
Tak wielką, że nie jestem wstanie tego ogarnąć.
Wesele, praca, studia, praca magisterska, wygląd, podejście do życia... wszystko.

Jestem pyskata od czasu do czasu, ale ile można ciągle zaspokajać pragnienia innych???

Nawet nie pamiętam kiedy coś raz zrobiłam tylko dla siebie bym to ja była zadowolona.
Nie wiem, nie pamiętam.
Odchudzam się niby dla siebie, ale przede wszystkim by inni mnie lepiej postrzegali. Poszłam na takie studia jakie chcieli rodzice, uczyłam się wiecznie dla nich by w końcu powiedzieli mi, że są ze mnie dumni.
Ale ciągle słyszałam tylko jedno:
"czemu byłaś trzecią a nie pierwszą najlepiej uczącą się studentką na całej uczelni?"
"czemu zajęłaś drugie miejsce w wojewódzkich mistrzostwach lekkoatletycznych?"
"czemu dostałaś 4+ za obronę pracy licencjackiej a nie 5?"
"Mogłaś być zawsze lepsza, tylko najlepsi coś w życiu osiągają"

ALE KURWA NIKT Z RODZINY NIE POGRATULOWAŁ MI TEGO WYSIŁKU JAKI WŁOŻYŁAM W NAUKĘ I SPORT

Presja jaką rodzina wywiera jest katastrofalna w skutkach. Wszystkie decyzje jakie podejmuje są robione "pod kogoś". By ludzie byli zadowoleni.
Nauczona jestem tego by zadowalać innych a nie siebie.
Uczona tego, że szczęście innych jest ważniejsze od mojego.
Że byłam, jestem i będę gorsza od wszystkich pozostałych.
Że nie ma we mnie żadnych aspektów pozytywnych, niczego godnego uwagi.


Tak zachorowałam na anoreksję a potem bulimię.
Zaczęłam chudnąć, ale i tak wg mojego ojca nadal byłam za gruba.
Nawet gdy ważyłam 49 kg.
Ciągle był niezadowolony.
Cokolwiek zrobię nie po jego myśli, uważana jestem za osobą która nie szanuje woli ojca.


Całe życie powtarzano mi, że jestem PRZECIĘTNA.
W nauce, wyglądzie, zachowaniu.
Że nigdy sobie nikogo nie znajdę, bo nikt mnie nie zechce.
I pewnego dnia poznałam swojego przyszłego męża.
I wiecie co? Znamy się ponad 3 lata, a do tej pory nie potrafię uwierzyć, że ktoś mnie pokochał taką jaka jestem, że ktoś się mną interesuje, że nie wymaga ode mnie zbyt wiele.

Jest to smutne.
A ja już nie mam siły.
Nie widzę w niczym sensu.
Dobrze, że chociaż teraz mieszkam daleko od domu.
Bo mam dosyć spełniania ojcowskich ambicji.
  • Kora1986

    Kora1986

    15 kwietnia 2013, 08:35

    Smutny ten Twój wpis... szkoda, ze nie masz wsparcia w innych. Byłoby Ci o wiele łatwiej... przytulam Cię wirtualnie! Trzymaj się mocno!! I pamiętaj o jednym - jesteś wspaniałą dziewczyną!! Zawsze o tym pamiętaj!!

  • madzia3532

    madzia3532

    12 kwietnia 2013, 22:32

    jesteś super laska...jest mnóstwo osób, które nie sięgają Ci do pięt więc się nie przejmuj...

  • niezapominajka12345

    niezapominajka12345

    12 kwietnia 2013, 20:30

    kochana jesteś wartościową osóbką i jestem pewna, że dajesz z siebie wszystko. Nie słuchaj tych głupot.

  • liliana200

    liliana200

    12 kwietnia 2013, 17:26

    Wiesz rozumiem Cię i to dobrze. Ja zawsze byłam porównywana do siostry i tak było zawsze. Kiedyś w złości wykrzyczałam to co mnie boli bo już nie dawałam sobie rady. Potem były ciche dni ale z żadnej stron nie padło przepraszam. Dziś bywa różnie ale właśnie dlatego, że nie mieszkam z nimi. Mam męża i to on jest teraz moją rodziną. Zaczęłam robić coś dla siebie a nie dla innych. Zacznij wierzyć w siebie, bo nie jesteś gorsza od innych. Każdy z nas ma prawo do spełniania własnych pragnień i marzeń. Zacznij kochać siebie.