Jest sobota, a ja zaczynam nowe życie. Wszystko przez Zmora. Wpadł na genialny pomysł, że chce mieć wpływ na moje narzekanie. No dobrze, trochę mu pomogłam z tym wpadaniem na pomysł, ale to drobny szczegół. Aczkolwiek do głowy mi nie przyszło, że może mieć tak fatalny pomysł. Chodziło mi raczej o coś dużo bardziej spokojniejszego. Poza tym co to za pomysł, aby zmieniać człowiekowi życie w sobotę. W środę to mogę zrozumieć, do tego po odpowiednim nastawieniu, ale żeby człowieka zaskakiwać w piątek wieczorem podobnymi rewolucjami to nie jest do pomyślenia.
Rewolucja polega na tym, że mam schudnąć. Dieta 1200 kcal i zero słodyczy. Osobisty Zmór przypomina Ostina z programu telewizyjnego o odchudzaniu. Nie pamiętam tytułu tej produkcji, ale Kubańczyk jest równie wredny i niebezpieczny dla otoczenia co mój Zmór. Żeby nie myśleć o jedzeniu postanowiłam zmniejszyć kupkę rzeczy do zrobienia. Siedzę sobie właśnie i pije kawę. Za oknem hałas. Wycieli drzewa i robią chodnik. Siedzę i pisze zaległy list do znajomego. Normalny list, taki co później wsadza się w kopertę, nakleja znaczek i wysyła. Miałam to zrobić już miesiąc temu, ale ? ( w tym miejscu można wpisać miliony powodów, dlaczego czegoś się nie zrobiło). Cztery strony powinny wystarczy. W kopertę i na pocztę.
Na pocztę dotarłam. Znaczek przykleiłam i poszło. Z duma dobrze spełnionego obowiązku poszłam do redakcji. Nawet rachunku za telefon nie zapomniałam i wzięłam ze sobą z domu. Głód jest bardzo dobrym sposobem na pamięć. Kwiatki podlałam z litości. Makietę nowego numeru zrobioną przez reklamę wzięłam i pomaszerowałam do organizacji społecznej. Miało być na chwilę, a zeszło mi grubo więcej. Od kilku dni mamy stażystę. A to oznacza więcej niepotrzebnej pracy. Tak, wiem wredna jestem, ale kiedy zobaczyłam co zrobił szlak mnie trafił trzy razy na miejscu i wzięłam się za poprawianie. Ma być po mojemu i już. Tyle, że te po mojemu zajęło masę czasu. Przy okazji odgruzowałam biurko. Blat nawet widać. Wypełniłam dokumenty, które trzeba będzie zanieść w poniedziałek ? no i tu się młody człowiek przyda, wypiłam obrzydliwą zieloną herbatę, bo innej nie było i mogłam spokojnie wrócić do domu. Po drodze jeszcze odezwał się Zmór, aby mnie zapewnić, ze jest szczęśliwy i nie rozmyślić się co do rewolucji. Nic to, poczekam aż mu przejdzie.
Jest 17.43 a ja właśnie posłałam łóżko. Dziś pozwoliłam mu się grzecznie wietrzyć. Niech też coś z życia ma. Poza tym dałam szansę roztoczom na ucieczkę. Te, które postanowiły nie skorzystać z możliwość zginęły śmiercią szybką w czeluściach odkurzacza.
Z tenisem udało mi się prawie uporać. Artykuł wyszedł mi dłuższy niż planowałam, ale to nie jest problem. Wrzuciłam go na stronę i z głowy. Do rozliczenia brakuje mi jeszcze trochę, ale jest późno i się wybieram spać.
Wygląda na to, że się w tych piekielnych 1200 zmieściłam:
Brzoskwinia ? 75,9
Banan ? 171
Arbuz ? 144
Ser ? 216
Masło 36,75
Kajzerka 147,5
Chleb - 89,2
Zupa kapuściana 200
Danio 168
Kawę z mlekiem powiedzmy jakieś 20
Cola zero -3
Razem 1169
Zatem mieszczę się. Mogłabym coś nawet jeszcze zjeść, ale zęby już umyłam. Ciekawe ile kalorii ma pasta do zębów.