Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
065 - 113.8


No i wydarzyło się to co zawsze. W związku z tym, że dieta, to porażki jedzeniowe nie są ludzkie. Przekarmiam się do granic (no, może przesadzam, już nie jest tak źle jak kiedyś, ale fakt faktem - kontrolę tracę). Z tego powodu powiedziałam sobie, że nie będę stosować diet, będę się starać jeść zdrowo, racjonalnie, czasem coś podjadając jak mam ochotę. I tym sposobem w ciągu tego roku straciłam koło 14stu kg. Jak na tyle miesięcy nie jest to wyczyn. Ale jak na to jak wyglądało moje życie dotąd - jest.

Tym razem posuwam się dalej. Nie mówię sobie, że nie nadaję się do dietowania. Notuję wpadki i zbieram się do kupy jak najszybciej. Dieta trwa. Z udanymi dniami i nieudanymi. Ale nie od nowa. Zaczęłam 1 listopada i już. Zobaczymy jak ze skutecznością.

Ostatnie dnie nie pisałam, bo znowu w związku ze słabą wolą wolałam się schować, nie myśleć i nie notować. Głupi to mechanizm. Więc przychodzę i mówię - po ostatnim zanotowanym dniu skończyło się zdrowe żarcie. W weekend 8-11.11 żarłam na potęgę. Bo wesele, jeszcze takie mini-mini wesele, także nawet nie tańczyliśmy - nic nie spaliłam, a wtrząchnęłam masę kalorii. Potem parę dni nie miałam nic zdrowego do jedzenia w domu i dopiero od dwóch dni wracam do zdrowego żarełka. Wczoraj też coś już ćwiczyłam z powrotem, dzisiaj też zamierzam.

Jeśli chodzi o wagę to wzrosła do 115stu i zmalała z powrotem do 113.8 - czuję, że przytyłam. No już trudno, nie ma co biadolić.

Z siłką nie wypali - kasy brak. Za to w najbliższym tygodniu aerobik ma się zacząć podobno. Raz w tygodniu zmachać się w towarzystwie - fajna sprawa. Mi to daje kopa także na ćwiczenia "chałupnicze".
Mam cholerną ochotę zacząć biegać, ale staaaawyyyyy!!
W ogóle mam taką potrzebę poszukania sobie ruchu. Chodzi mi po głowie jakiś aquaaerobic, bo w sumie to byłoby bezpiecznie. Tylko te moje cholerne, łatwo-przeziebiające się uszy.. A tu zima zaraz. Wrrr!!!
No i też w sumie samotnie mi z tym wszystkim. Najchętniej poszukałabym sobie koleżanki na miejscu, wiecie. Podobna waga, podobny cel. To samo miasto i  podobna motywacja. Fajnie byłoby z kimś się wybrać na jakieś zajęcia, powymieniać się informacjami, powspierać.. Tylko jak znaleźć?

Dzień 16
Waga: 113.8
-biała kapusta gotowana (prawie 3 miseczki) + kiełbasa podwawelska (1laska)
-gotowane udko + rosół
-pół kartacza
-kawałeczek sernika z brzoskwiniami
-pół pomelo
-1.5l capuccino
-0.6l wody mineralnej
-0.25l herbaty zielonej
Ruch:
0.5h z Tiffany Rothe (warm up+beautiful booty workout+ballerina beauty)

Trochę za bardzo się zapchałam kiełbachą do kapusty. Ogólnie rzecz biorąc zwykle taka kiełbasa nie przeszkadzała, ale dzisiaj zdecydowanie popsułam proporcje.
Nowe zabawy z Tiff - wczoraj ćwiczyłam warmupa, jak zwykle, no i waista. Poczułam dzisiaj zakwasiki, mimo że go nie dokończyłam (i dobrze zrobiłam, bo coś szybko mi się mięśnie zmęczyły i takie efekty), więc pomyślałam, że warto coś pokombinować nowego. W związku z tym, że mam nową teorię co do likwidacji boczków, a mianowicie, że skośne brzucha i pleców niewiele dają - trzeba wymodelować tyłek (co mi się zgadza w związku z różnicą jak boczki wyglądają przy napiętej pupie, oraz po przejrzeniu fot dziewczyn szczupłych z lekkimi boczkami oraz bez - boczkom zawsze towarzyszyła obwisła pupa, a ich braku - dość wymodelowana) więc wypróbowałam ćwiczenia na tę partię.
Jestem świadoma, że mięśnie tyłkowe mam niedorozwinięte (tyłek i ramiona - tragedia!) i szybko mnie łapią skurcze przy tego typu ćwiczeniach, więc pomysł żeby coś z tym zrobić jest i tak strzałem w dziesiątkę. Same ćwiczenia.. No.. słabo mi szło. Szybko minęły, ale za dużo luk. I część tyłkowa prawa radzi sobie lepiej niż lewa (jestem ciekawa czy to wynika z tego, że tego typu ćwiczenia zwykle zaczynają się od prawej, czy bardziej np. od tego którą nogę na którą zakładam częściej).
W związku z tym, że tyłek obolały, a do innych ćwiczeń na tyłek polecali ciężarki, które mi się chyba z domu wyprowadziły, to stwierdziłam, że zrobimy balerinkę. I tu się zmachałam w końcu. Fajne ćwiczenia, czuję się rozciągnięta odrobinkę.

Podoba mi się aktywność fizyczna (w końcu!!). Fajne to jest, kiedy nabierasz świadomości ciała, kontrolujesz na bieżąco ile jesteś w stanie zrobić. Bardzo to pomaga polubić swoje ciało, obojętne jak wygląda. Czuje się przyjemność ruchu.

Zaczynam już marzyć o byciu szczupłą. Wcześniej uważałam to za nieosiągalne. Pewnie obiektywnie rzecz biorąc też jest, bo przy wieloletniej otyłości nie będę mieć takiej sylwetki, jaką ludzie określają jako szczupłą.
Ale mogę być fit. Za rok, za dwa, za kilka - mogę. Jeszcze jak za mgłą, ale zaczynam marzyć. Na razie marzę, żeby przejść z tej cholernej otyłości do nadwagi. I zacząć biegać. Och, jak bardzo chcę biegać..
  • ambus

    ambus

    18 listopada 2013, 13:15

    I niech te marzenia staną się Twoim celem. Silna z Ciebie kobietka i obie wiemy, że wszystko jest do zrobienia. Tylko po porażkach trzeba wstać i iść dalej, Na aqua chętnie poszłabym z Tobą, ale pamiętaj, że wspieram Cię na odległość:)