Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Naukowe podejście do spadku wagi , czyli walnęłam
sobie rozbiór na części pierwsze

Patrzę i patrzę i i zastanawiam się po jaką cholerkę ja się tak przejmuję. No bo  jasno jak na dłoni wyszło mi parę prawd. Oczywiście......jak zwykle gdzieś się te prawdy pętały  na granicy świadomości, były mi znane , ale.......................moje super zachowawcze ego nie dopuszczało ich do przodu.  Teraz mam znacznie więcej luzu  i większy dystans do sytuacji , ale prawdy napisane to prawdy znane. Już nie zginą w zakamarkach mojego psyche.
No więc :
1. Waga w dół  - ciśnienie w dół. Niby truizm, ale jak mi się przytyło do  150 kilo to nie potrafiłam sobie poradzić z ciśnieniem , skoki do 180/ 90 i ciągłe używanie awaryjnego cordafenu. A teraz  spoko, jak mówi moja córka . Mierzę dwa razy dziennie i 135/75 . czyli prawie idealnie, a czasem nawet 125/ 70 . No to już ideał prawdziwy.

2.  Siedzenie w domu jest niebywale tuczące - ale o tym to chyba każdy wie. No bo jak się siedzi w domku to po pierwsze trudno jest spalić kalorie a po drugie jak się ma niekontrolowany odruch zajadania wszystkich niewygodnych spraw. Na przykład - trzeba sprzątanko uskutecznić - najpierw coś sobie ciamnkę. Porządek w papierach ----oj tylko jogurcik wtrząchnę itd itd. Zaznaczam , że to dzieje sie jakby poza mną. Wniosek nasuwa się sam. W domu wyłazi z zakamarów psyche moja ciężko przerażona zmianami podświadomość i usiłuje wrócić do swoich przyzwyczajeń. A moja świadomość gdzieś sobie idzie odpocząć. Jakoś tak mam , że w domu bardziej kierują mną przyzwyczajenia i rutyna. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa już wiem . W moim rodzinnym domu nietykalną świętością  było spożywanie posiłku . I jak coś nawywijałam to szybko sie połapałam - sprytny dzieciak byłam - że jak jem to nic mi nie grozi. A potem to już sie to wszystko zawsze rozmywało. To samo dotyczyło prac domowych. Ja jadłam a wkurzona mam robiła to za mnie. No i tak mi zostało .
Kurde . ale psychoanalizę sobie walnęłam. Ale chyba trzeba było tych wszystkich  lat , tych wszystkich wpisów , żeby wreszcie to udało się wywlec na wierzch. Teraz już WIEM. ale czy do końca uda mi się zapanować na sobą to juz inna bajka.
Fak pozostaje niezbity jak przebywam poza domem to nie nie mam potrzeby wchłaniania czegoś co chwilkę. No i ubywa mnie .
3. Ruch - teraz po prostu muszę się ruszać, a jak siedzę w domu to wmówiłam sobie , że kolana ograniczają mnie w ćwiczeniach . To niedawny nabytek więc powinno się udać to zwalczyć, tym bardziej , że coraz częściej zmuszam się do ćwiczeń.
4.  Mimo , że wydawało mi się , że radzę sobie z dorosłością dzieci i ich niezależnym życie, to jednak nie radziłam sobie.
Nagle poczułam sie niepotrzebna, wręcz  byłam intruzem. I nie radziłam sobie z tym. Mimo, że nie chciałam się do tego przyznać. Osuwałam się w dół o nazwie  - po co robić cokolwiek , jak nikomu to nie jest potrzebne.
Dobiła mnie emerytura i brak pracy. 
Zmiana nie przyszła nagle........bo dzieci jednak mnie potrzebują, czasami, inaczej, ale jednak.  No i mój ukochany Skarb też przeżywał  zmiany i bardzo mnie potrzebował. Na szczęście przez ostatnie parę lat to on mi był potrzebny, czego nawet nie zauważałam , bo po prostu był obok mnie. Ja też jestem mu potrzebna.  I jest OK.

No bo człowiek to istota stadna.
I wszystko jest znacznie prostsze , jak się nie jest samemu , bo wiara, że sie uda jest co najmniej podwójna
  • sardynka50

    sardynka50

    9 czerwca 2013, 16:54

    Całkowicie podzielam twoje " prawdy "....Pozdrawiam serdecznie...