Napisałam ładny, duży post. Który się skasował. Wrrr...
Po pierwsze znalazłam 4 pułapki, które do tej pory gubiły mnie podczas odchudzania. Może jest ich więcej; póki co zdiagnozowałam u siebie 4:
1. Duża ilość jedzenia. Muszę przestać udawać zdziwioną tym, że dodatkowa porcja warzyw (jedna, dwie, ewentualnie siedem) to też kalorie i rozpychanie żołądka, a tego nie chcemy.
2. Nocny mały głodek. Nawet jak "przejem" cały dzień grzecznie to wieczorem ok 22-23 bierze mnie głód, szczególnie po treningu. Czasem się oprę i zagłuszę wodą. Czasem mlekiem. Czasem drugą kolacją.
3. Rodzinne imprezy. No, nie czarujmy się - nie świętujemy przy sałatce i koreczkach z fety light.
4. Słodycze i myślenie typu: "jak już zjadłam jednego cukierka to dziesięć kolejnych nie zaszkodzi". Ech, gdzie tu logika.
Na razie spróbuję znaleźć rozwiązanie na te cztery problemy. Bo po co brać się za dietę "na serio" skoro za mną chrzciny (jedzenie), przede mną wesele (jedzenie, jedzenie) i przeprowadzka do innego miasta (brak czasu na jedzenie, a już na pewno na to zdrowe, przemyślane i dobrze przygotowane). Zatem do 31 sierpnia skupiam się na:
- regularnym jedzeniu (śniadanie między 6:45 a 7:10, II śniadaniu o 10, przekąsce o 13:00, obiedzie o 17:00, kolacji o 19:30)
- niejedzeniu słodyczy
- nie objadaniu się
- treningach.
No i postaram się wrócić do porannego, regularnego ważenia. W komentarzach do pierwszego posta ktoś mi to odradzał, ale niestety z tej porady nie skorzystam. Codzienne ważenie to mój żandarm, który utrzymuje we mnie dyscyplinę. Nie zrezygnuję i już.
W zeszłym tygodniu po weekendowym obżarstwie udało mi się zredukować wagę z 87,4 kg do 84,1 kg. To nie było głodzenie się, przecież jadłam jak smok, tyle, że więcej warzyw, mniej węgli. Tyle po prostu ważę kiedy mam pusty brzuch :) wychodzi na to, że mój brzuszek jest całkiem pojemy ;)
Plan jedzeniowy na jutro jest, plan treningowy (rolki) też. No to można iść spać :)