Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień 3 - Tu, gdzie zwykle rezygnowałam


Tak, ciąży nade mną klątwa trzeciego dnia. To trzeciego dnia zwykle porzucam dietę i ćwiczenia, bo zapał osłabł albo zjadłam coś, czego nie dało się policzyć, więc uznałam, że dalsze liczenie kalorii tego dnia nie ma sensu. Ale nie tym razem. Trzy dni za mną i nadal się trzymam. Wow.

Wczorajsze posiłki prezentują się jak na zdjęciu. Śniadanko to moja klasyka: serek wiejski z pomidorem, do tego groszek z puszki, płatki owsiane i jagły, razem 379 kcal. Po śniadanku było trochę lenistwa, trochę zajęłam się moimi sprawami, aż do treningu. Po ćwiczeniach, jako że nie planowałam na obiad żadnego białka, na przekąskę potreningową pokroiłam pomidorka i do tego zjadłam trzy "deseczki" chrupkiego pieczywa z tuńczykiem w sosie własnym i dwoma jajkami ugotowanymi na twardo, 322 kcal. Ładnie białko podbiło, a chyba i mięśniom po treningu siłowym dobrze zrobiło. Obiadokolację gotowałam tylko dla siebie, bo narzeczony wyszedł do pracy na noc, więc zrobiłam to, co Panna Konwalia lubi najbardziej - kaszotto w japońskim stylu. Czyli: kasza jaglana, por, marchewka i jajko, doprawione sosem sojowym i sosem ostrygowym. Pyyycha! Wyszło 559 kcal. A wieczorkiem, na odstresowanie przed dzisiejszą rozmową wzięłam dwa piwka, które pięknie się zmieściły w limicie - łącznie wyszło 1670 kcal.

Jeśli chodzi o trening to był to trening siłowy dla początkujących od HASfit - wyjątkowo lubię z nimi ćwiczyć. Sam trening miał 17-18 minut, no ale rozgrzewka i rozciaganie wydłużyły go do prawie pół godziny. Moje hantelki mają ledwie po kilogramie i planuję kupić sobie cięższe, ale póki co wystarczyły, cały wieczór czułam zmęczenie mięśni. W każdym razie 373 spalone kalorie mnie zadowala, kolejny dzień z deficytem kalorycznym zaliczony.

Dziś byłam na rozmowie, co trochę mi ten dzień rozwaliło, bo miałam żołądek tak ściśnięty z nerwów, że nie byłam w stanie zjeść śniadania przed wyjściem. Tak więc zjadłam je dopiero koło 13:30 i już wiem, że dziś zjem za mało. No ale co poradzić. Jakbym chciała je wpechnąć rano na siłę, to skończyłoby się rzyganiem w autobusie. Jeśli chodzi o dzisiejszy trening... Cóż, w nocy dostałam okres i teraz siedzę zmięta na kanapie, walczę ze skurczami, bólem głowy i pleców, a do tego oczy mi się same zamykają, więc szczerze ja tego treningu nie widzę. Adriene ma fajny zestaw jogi na takie okazje, więc może wieczorem, po prysznicu, wpełznę do łóżka, obłożę się poduszkami jak ona i tę jogę zrobię. A póki co siedzę zwinięta w kłębek bo nie bardzo mogę się ruszyć. Chyba, że tabletka przeciwbólowa nagle magicznie zacznie działać, to się coś poruszam, obiecuję. Swoją droga rozmowa chyba poszła dobrze, ale szczerze nie wiem czy chcę pracować na zmiany i wracać do domu o 23... No, nieważne. Będę się martwić jak oddzwonią. Następna rozmowa we wtorek.

I to tyle na dziś. Lecę się zawinąć w kocyk i złapać jakąś książkę. Miłego dnia, Vitalijki!