czas świąteczny, czas rachunków sumienia...
po dniu dzisiejszym zasługuję na karę...
zjadłam 3 kawałki pizzy, co prawda na bardzo cienkim spodzie, z minimum sera i maksimum warzyw na niej, ale jednak... to na obiad. podczas podwieczorku zajadałam się gałką czekoladowych lodów i sokiem ze świeżych pomarańczy, kolacja to sałatka grecka z kurczakiem i kakao...
i chociaż dzień zaczęłam od melona i pieczywa chrupkiego z plasterkiem szynki, a podczas dnia nie zjadłam nawet tak dużo, to czuję jakiś taki wewnętrzny przepych... jakbym łyknęła balon.
możliwe, że to zbliżający się okres jakoś tak na mnie negatywnie wpływa.
a poza tym dzisiaj dzień 2. squat challenge i chociaż nie było łatwo, to daję radę. tylko te nieszczęsne zakwasy mnie dobijają...
obawiam się, że kolejne ważenie nie będzie tak optymistyczne, jak ważenie w tym tygodniu...