Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Remont #217


Waga na dzień dzisiejszy 93,4

Minęła kupa czasu od mojego ostatniego postu! Jak się zapewne domyślacie, przeprowadziliśmy się. Nie obyło się bez przygód rzecz jasna, ale w skrócie mogę wam powiedzieć, że poprzednia właścicielka nie wyprowadziła się na czas. Żeby tego było mało, wyszło kilka innych smaczków po drodze które utrudniły nam życie, ale żyjemy, radzimy sobie i jesteśmy szczęśliwi. 

No przynajmniej ja jestem, bo rozpiera mnie energia i chęć działania, jednak mam wrażenie że mąż jej nie podziela. Rozumiem że pracuje, ale jakoś tak mam wrażenie że ciężej mu się zabrać do tych wszystkich rzeczy które trzeba zrobić. 

Na dzień dzisiejszy sytuacja wygląda tak że nasza sypialnia jest skończona (czeka nas wymiana paneli, drzwi i okien w całym domu więc tego nie biorę pod uwagę) tak samo jak pokój Małej. Salon tak jak sypialnie wyszpachlowany, wymalowany, wisi nawet telewizor i zasłony, ale kanapy i stołu nadal brak. Kuchnię dopełniła nowa lodówka, jednak cała reszta jest taka jak była. Pokój na dole ma już panele, które jak sie okazały są tragiczne (winylowe potrzebują idealnie równej wylewki i cieńszego podkładu - jednak u nas nie dość że jest mega spierdzielona wylewka to jeszcze mąż kupił podkład który ma 1cm. Chęci miał dobre, ale się nie znamy, no i niestety to wyszło w postaci wyłamanych zamków) Ogólnie to gdyby nie mój tatko to pewnie byśmy przepadli, bo w dwa tygodnie dosłownie wypruwał sobie wnętrzności żeby tylko zrobić jak najwięcej. Płakać mi się chciało bo naprawdę kupę zdrowia u nas zostawił, ale nie dało się go opanować i zmusić do jakiegokolwiek odpoczynku. Nie mam absolutnie czasu żeby wam o wszystkim opowiadać, ale zapewne część z was wie jak to jest żyć w remoncie. 

Przez te dwa miesiące praktycznie nie trzymaliśmy się diety przez okoliczności. Na szczęście waga stała grzecznie w miejscu.  Myślę że gdybym trzymała dietę i piła wodę w tym czasie to na luzie bym schudła kolejne 10kg, bo miałam tyle ruchu co chyba jeszcze nigdy w życiu. Domyślam się że to też jest powodem dla którego nie spotkał mnie gigantyczny efekt jojo albo dodatkowe kg. W sensie, 2kg około byłam na plusie tak czy siak, ale nie więcej. Do diety aktualnie wróciliśmy, z różnym efektem, ale wróciliśmy. Woda nadal nie idzie, na gotowanie nie zawsze jest czas ale sie naprawdę staram. 

Mam nadzieję, że jakoś uda mi się to wszystko pogodzić i dalej spadać w dół. Ostatni tydzień pokazał -0,9 więc chyba znów jestem na dobrej drodze.


Ten dzień miał swoje lepsze i gorsze strony, gorsza zwiazana jest z kłótnią o uwaga - majonez. Czuję że mąż bardzo pragnie tej mojej zmiany, chyba do tego stopnia że powoli próbuje mnie ograniczać. 

Ani to dobrze nie brzmi ani mi się nie podoba, zobaczymy co dalej. Póki co próbuję przełknąć gorycz związaną z tym incydentem.

Z plusów - udało mi się posprzątać prawie cały dom, oczywiście nie uwzględniając pokoju który nadal nie jest skończony, przez co leżą w nim wszystkie graty. 

Szukam pracy. Jednak póki co bezskutecznie, bo jak już wiele razy wspominałam, jest Młoda, a mąż ma tragiczne godziny pracy.

Zapisaliśmy Młodą od stycznia na 3 połówki dni do takiego jakby hm, żłobka. Jest na liście oczekujących, zobaczymy co dalej.

Poza tym, chyba nie wracamy na święta. Ten cały remont i przeprowadzka dojechały nas finansowo. To będzie cud jeśli uda nam się uzbierać na okna do przyszłych wakacji. 

Mam nadzieję że wy też jakoś się trzymacie babeczki.

Ja wróciłam do punktu sprzed kilku miesięcy gdzie było -15kg, teraz zaczynam ponownie odliczanie do 89.

Ściskam!