Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Holenderski lajf #53


Waga na dziś: 93.8 

Czyli dalej bujamy się w tym samym przedziale. 

Od kilku dni jem raczej na czuja. Pochłonęło nas życie i na gotowanie brakuje czasu. Wczoraj pierwszy raz ruszyliśmy na rowerach z Młodą w foteliku. Szczerze? Świetna sprawa. Co mnie najbardziej zaskoczyło to moja kondycja. Nie dość że totalnie się nie zmęczyłam i mogłabym jeszcze długo jeździć to nawet tyłek mnie dziś nie bolał. Byłam pewna że będzie dramat bo ostatni raz na rowerze jeździłam w 2020 roku i to była jednorazowa akcja a tu jeszcze na bagażniku dzieć. Zapomniałam jednak że zrobiłam ponad 400km na rowerze stacjonarnym. Nawet jeśli nie przyniosło to wagowo żadnych super efektów to kondycja jest na takim poziomie jak nigdy w życiu. Wczoraj zrobiliśmy jakieś 7.5-8km, dzidziusowi się spodobało. Zresztą nam też się uruchomiła mega zajawa. Woda nadal lipa, jedzenie średnio. Bez objadania ale nie jest to jakieś super przemyślane żarcie. Być może w deficycie, ciężko stwierdzić. 

Pogoda dopisuje, więc chęci życiowe są na wysokim poziomie tak jak motywacja do robienia różnych rzeczy. Pranie rozwieszone na sznurkach musiało być, ale też zabrałam się trochę za porządki w szafie. Pochowałam grube kurki i wyciągnęłam sukienki, żeby jutro je wyprać i odświeżyć. Do tego pomalowałam 3 komplety drzwi, po kilka warstw.. jeszcze wszystkiego nie pokryło więc jutro czeka mnie runda druga, zresztą patrząc na to ile tych drzwi jeszcze mam i zajęcia poboczne to może zająć mi to dobrych kilka tygodni. 


Jutro kolejny dzień Młodej w przedszkolu. Trzymajcie kciuki. 

Podsumowanie dnia: 

Okolo 10 km na rowerze, JUZ NIE STACJONARNYM :)