Witajcie dziewczynki po szalonym weekendzie. I żarłocznym weekendzie również.
W sobotę miałam dużą rodzinną imprezę i żeby nie miec później wyrzutów sumienia z góry zdecydowałam, że na ten jeden jedyny dzień porzucę dietę. Z idei pomysł był świetny, ale mogłam przewidziec, że skoro sobie popuszczę jednego dnia to lawina ruszy. Jak zwykle. I ruszyła. W sobotę było jedzenie i picie, w niedzielę było jedzenie i picie. Wczoraj wieczorem powiedziałam sobie BASTA i miałam dziś już byc grzeczna. I byłam, podczas śniadania :p
śniadanie: mały jogurt orzechowy z musli
II śniadanie: 2 jabłka, pieczone mięso z indyka
lunch: kurczak w sosie słodko- kwaśnym, ryż, surówka z białej kapusty
później przyszłam do domu i zjadłam 3 kanapki z białego pieczywa i boczku pieczonego domowego (mniam), z 10 delicji, cukierka czekoladowego pistacjowego, grapefruit, kiwi, trochę sałaty z rzodkiewką i śmietaną, 2 kromki chleba smażonego w jajku. Chyba tyle. No i wypiłam 1,5 litra wody i litr herbaty czerwonej. Więcej grzechów nie pamiętam.
Jutro już obiecuję byc grzeczna. Muszę i chcę, bo mimo że waga stoi w miejscu to sama widzę, że coraz smuklej wyglądam. I morda jakaś mniejsza się wydaje :p Nawet dalsza rodzinka zauważyła, że zeszczuplałam. Miłe to było :) Tak więc, żeby nadal było miło, a nawet coraz milej muszę zebrac dupę w troki.
Zaraz padam na podłogę i trochę brzuszki pomęczę.
A jutro aerobik, przyłożę się do niego i wypocę kilka extra kalorii. A jutro poproszę brata, żeby zrobił mi przegląd generalny rowerka i trzeba będzie jakąś codzienną trasę opracowac. Będzie ok.