Po wakacjach i przed okresem...68,3. To tylko liczby, ale trochę sobie westchnęłam po tym jak stanęłam na wadze...Poza tym od kilku dni mam paskudny nastrój,który przekłada się na kłótnie z mężem.Jestem najeżona, napięta i mam zero samokontroli odnośnie tego,co wychodzi mi z ust. Jestem zwyczajnie wredna. Wypluwam z siebie jakieś głupoty,a później tego żałuje i mam poczucie winy,bo wcale tak nie myślę...
Wczorajsza wizyta znajomych skończyła się tym,że wypiłam drinka i troch za dużo zjadłam..Fakt, były orzechy,migdaly feta,owoce,grzanki pełnoziarniste,dipy na jogurcie ( trochę jestem z siebie dumna,że potrafię już ugościc znajomych zdrowo i trochę pod siebie ;) ) lepsze to niz chipsy ,ale...trochę muszę popracować nad ilością. No i mąż na pocieszenia kupił mi marcepanki, które kocham :) Wiec zgrzeszyłam...
Natomiast ćwiczenia mi idą całkiem nieźle...wydłużam ich czas. W zasadzie regularnie ćwiczę od lipca ( dopiero teraz miałam ponad tydzień przerwy ),gdybym miała silniejsza wole i była bardziej asertywna przy okazji spotkań towarzyskich już dawno cieszyłabym się wymarzoną figurą ...Do Sylwestra chciałabym ważyć 62 kg i ubrać bezwstydnie obcisła sukienkę :)