Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
3 tygodnie za mną


Minęło mi 3 tygodnie na diecie. Minie dzisiaj – uściślając. Jest nieźle. Efektów żadnych nie widać, ale efekty jakieś są. Nieco inne niż przy poprzednich podejściach. Może naprawdę coś z tego będzie?

Zaliczyłam dwie wpadki, w tym jedna poważna i jedna nic nie znacząca.

Po każdej jednak jest trudno ruszyć dalej. To nie tak, że się rzucę na żarło i idę dalej. Następne dni to walka ze sobą. Nie warto. Ale spokojnie, zdarza się. Jeszcze nieraz się zdarzy.

Nie chcę być na diecie 5 tygodni, 2 miesiące itd. Chcę jeść normalnie.

Sprawować jakąś kontrolę nad swoim ciałem.

Trochę mi przykro, bo minęły 3 tygodnie - a ja nic nie widzę. Ale to takie próżniacze zapędy, gdzieś tam z tyłu głowy. Generalnie to bardzo się cieszę, że te 3 tygodnie minęły jakoś, nie idealnie, ale minęły – a ja nadal trwam.

Z każdym dniem będę coraz lepsza, zdrowsza. Tylko muszę zadbać o te wszystkie dni, nie mogę żadnego marnować, odpuszczać, pozwalać sobie na nie wiadomo co i nie wiadomo po co. A jeśli już sobie pozwolę raz – to raz. To ma być raz a nie nowy początek. Nowy początek bagna w którym tkwiłam przez tyle lat, człapiąc jako monstrum na określenie którego dwie cyfry nie wystarczały od 7 lat. A mam ich raptem 22.

 I ja i moje ciało - zasługujemy na szacunek. Wypadałoby zacząć od siebie.