Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Otyłość nie pomaga mi w niczym

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1526
Komentarzy: 10
Założony: 8 marca 2016
Ostatni wpis: 2 maja 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
PuszkaKajmakuDlaSmaku

kobieta, 30 lat, Lublin

175 cm, 99.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

2 maja 2016 , Komentarze (3)

Właśnie minęły, po zjedzonej kolacji. 

Ciuchy nieco luźniejsze, w lutrze trochę mniej. 

Mieszczę się w bluzkę, która była za mała. 

Mam za dużą kurtkę. 

I czuję się duużo lżej. 

Ale ile kg spadło, to nie mam pojęcia. Zakładam że 4-5.

Jutro zaczynam 5 tydzień, niebawem 2 miesiąc. Bardzo chciałabym wytrwać, tak jak do tej pory :)

25 kwietnia 2016 , Skomentuj

Minęło mi 3 tygodnie na diecie. Minie dzisiaj – uściślając. Jest nieźle. Efektów żadnych nie widać, ale efekty jakieś są. Nieco inne niż przy poprzednich podejściach. Może naprawdę coś z tego będzie?

Zaliczyłam dwie wpadki, w tym jedna poważna i jedna nic nie znacząca.

Po każdej jednak jest trudno ruszyć dalej. To nie tak, że się rzucę na żarło i idę dalej. Następne dni to walka ze sobą. Nie warto. Ale spokojnie, zdarza się. Jeszcze nieraz się zdarzy.

Nie chcę być na diecie 5 tygodni, 2 miesiące itd. Chcę jeść normalnie.

Sprawować jakąś kontrolę nad swoim ciałem.

Trochę mi przykro, bo minęły 3 tygodnie - a ja nic nie widzę. Ale to takie próżniacze zapędy, gdzieś tam z tyłu głowy. Generalnie to bardzo się cieszę, że te 3 tygodnie minęły jakoś, nie idealnie, ale minęły – a ja nadal trwam.

Z każdym dniem będę coraz lepsza, zdrowsza. Tylko muszę zadbać o te wszystkie dni, nie mogę żadnego marnować, odpuszczać, pozwalać sobie na nie wiadomo co i nie wiadomo po co. A jeśli już sobie pozwolę raz – to raz. To ma być raz a nie nowy początek. Nowy początek bagna w którym tkwiłam przez tyle lat, człapiąc jako monstrum na określenie którego dwie cyfry nie wystarczały od 7 lat. A mam ich raptem 22.

 I ja i moje ciało - zasługujemy na szacunek. Wypadałoby zacząć od siebie.

21 kwietnia 2016 , Skomentuj

ale jakoś jest. Wtedy zwaliłam. Było jednak ze 3000, ponad nawet. Koleżanki poszły po czekoladę i ciastka. Poszło. 

Ale wczoraj i dzisiaj już jest ładnie. Ale czy jest dobrze? Nie

Trwam bo trwam, ale już mi trudniej. Wilk nie śpi. 

Staram się, ale i mocno obawiam. 

Jakoś nie mam weny na wpis. 

19 kwietnia 2016 , Komentarze (3)

(szloch)

Minęło mi 14 dni, całkiem okej dni. 

Dzisiaj dzień 15. 

Jest 13. Zjadłam już 1500 kalorii. Większość to kalorie porażka, rzecz jasna. Tubka mleka skondensowanego karmelowego, gniazdko.... Nie wiem czemu kupiłam gniazdko, nawet jakoś mi nie smakowało. Nie wiem kiedy sobie na to pozwoliłam i dlaczego.

Chciałabym napisać, co czuję lub myślę, ale jakoś nie potrafię określić. 

Nie wiem co to miało być. Tak jakoś wyszło. Samo?

Stało się.

W tej chwili postanowiłam, że zjem dzisiaj jakieś 2500 kalorii. Czyli tak, jakby nic się nie stało. Nie będę nawet próbowała zmieścić się w 1800, czy tam 2000. 

Zjem jeszcze normalnie, 2 posiłki. To nie może mi niczego zmieniać. Stało się, nie pierwszy raz, nie ostatni. 

Jutro postaram się sobie przyjrzeć. Coś tu nie gra. :(

14 kwietnia 2016 , Komentarze (1)

U mnie dzisiaj 10 dzień. To już chyba taki zaawansowany początek diety. Choć z drugiej strony takie nic. 

Wczoraj miałam mały kryzys, ale jakoś dałam radę. Dzisiaj jest już lepiej - mam nadzieję że tak pozostanie. 

Nie mam normalnego stosunku do jedzenia. Do diety podchodziłam już wieeeele razy.

Teraz traktuję to jako hmmm... terapię? Tak poza tym, że chcę schudnąć.

Generalnie to albo jestem na diecie, albo... wpierdalam, jakbym nigdy więcej jedzenia miała nie zobaczyć :?

Próbuję wypracować - o ile się da, inny stosunek. Choć wygląda to tak, że staram się każdego dnia jeść jak człowiek. Bez obsesji na punkcie wszystkiego co wkłada się do ust. 

Chciałabym wam polecić blog "wilczogłodna" - dla wszystkich, które mają problemy z zaburzeniami odżywiania - mowa głównie o bulimii ale z powodzeniem można to odnieść do kompulsywnego obżarstwa.

I wiece, trochę przez to, że uświadomiłam sobie, że mam problem. - Kiedyś było wiele łez, płaczu, odchudzanie i wpierdalanie naprzemiennie, przytycie do takiej wagi jaka jest teraz, nawet nieco większa. 

Ostatnio miałam wyjebane, po prostu. Tak ze 2 lata. Co nie zmienia faktu, że problem nadal mam. Pozbyłam się tylko wyrzutów sumienia po wszystkim co wkładam do ust. Ogólnie taka bardziej wyrozumiała jestem dla siebie odkąd wyszłam z liceum :D

Ale fakt faktem - moje życie kręci się wokół tego, co mogę zjeść. Jak najwięcej. To chore. Wiele tracę. Same wiecie, ile się traci, mając na liczniku ponad 100. To duże niebezpieczeństwo. Przekłada się na wszystko. 

No i traktując te 434754 podejście do diety w ten sposób, uświadamiając sobie problem, zapatruję się na nią trochę inaczej. Nie traktuje diety jako zadania - miesiąc, trzy czy tam nawet sześć i gotowe. Staram się raczej, aby każdy dzień wyglądał normalnie. Normalny posiłek, który zjadam, skupiam się na nim - a nie jak do tej pory, myślę o następnym i o wszystkim co uda mi się jeszcze wepchnąć. 
I chciałabym tak cały czas. Bo wiem, że jeśli będzie jak zawsze - to będzie jak zawsze. To znowu zacznę wpierdalać i nigdy nie schudnę, nie będę miała możliwości przeżyć czegoś tak, jak ludzie ze zdrowym podejściem do jedzenia.

No i jeszcze jedno. 

Wiem - jestem pewna, że zawalę. W końcu coś się stanie, zjem za dużo, może nawet się nawpierdalam. A może nic się nie stanie, tylko po prostu się nawpierdalam, w przypływie wyjebania. 

Ale to normalne. Tak będzie. I to żaden koniec. To nie jest koniec diety. To walka. Z każdym dniem, z tym tzw wilkiem. Nie pozbędę się problemu - nigdy na tyle, by móc go ignorować. Bo wtedy wróci. Wszystko. Jak zawsze. Bo nie ma innego scenariusza. 

Ale to nie powód do płaczu. Jest jak jest. Tak samo jak nie płaczę przez to, że wchodząc wczoraj na 6 piętro spociłam się jak świnia i siedziałam tak przy grupie. I lało się ze mnie. Jetem grubasem, naturalna kolej rzeczy. Znosić to będę pokornie, dopóki się ze sobą nie uporam. 

Działajmy dziewczyny. 

12 kwietnia 2016 , Komentarze (1)

Mam nadzieję :D

Dzisiaj mamy 8 dzień. W zasadzie już się skończył ;) Jest ładnie, na oko jakieś 1700 kalorii :) Nie mam co się rozpisywać. 

Melduję się. Jest dobrze. Oby nadal tak było.

A! i mam ambitne postanowienie. w 200 dzień mojej diety zacznę chodzić na co dzień w sukienkach! Jeszcze 192 dni zatem :D

6 kwietnia 2016 , Komentarze (2)

Nie wiedziałam czy w ogóle zaczynać prowadzenie pamiętnika, ale gdzieś coś wypadałoby zapisywać, bo lubię sobie przypomnieć i lubię sobie wiedzieć. Word mi zaraz zginie a tutaj zawsze znajdę drogę :D

Dzisiaj jestem 2 dzień na diecie, zatem zaczęłam od 5 kwietnia. 

Plany mam ambitne, chcę wytrwać do chociaż do końca czerwca, wtedy już będę jako tako kochała swoje sadełko. Teraz ta miłość mnie przerasta :?

Nie wiem dokładnie ile ważę, stwierdzić mogę jednak, że nie mieszczę się w żadnych granicach, zwłaszcza przyzwoitości (tajemnica)

Na pewno mam więcej niż 110, myślę że nie dobiłam do 115, nadzieję taką w sobie pielęgnuje. Choć święta przywodzą sporo wątpliwości. 175 cm mam, jeśli by to kogoś zastanawiało.

W zasadzie mam to w dupie. Schudnę ile będzie trzeba, to znaczy spróbuję, po raz 4384. Jak nie wyjdzie 30 kg, to może chociaż te 5 (smiech) To już spora różnica.- Komfort poruszania się jest ważny. 

Staram się jeść zdrowo, w miarę. Nie przeginam oczywiście z żadną ze stron. Zbyt dobrze się znam. 

Słodycze jednak są złe, to mogę stwierdzić ponad wszelką wątpliwość. Tych unikać muszę jak ognia. Nie pierwszy raz jestem na diecie i wiem jak było, gdy było źle. 

Jem sporo kanapeczek, bo to proste i smaczne. Chleb jakiś żytni ponoć, smaczny. 

Obiadki staram się jeść zdrowe. Dzisiaj był kurczak usmażony na oleju z chilli, przyprawa gyros, z warzywami. 

Wczoraj same warzywka. Na patelnię rzecz jasna. Proste rzeczy jadam, mieszkam tam, gdzie mieszkam, mam kuchnię na 50 osób, komfort gotowania żaden :<

Więc zazwyczaj byle krótko i prościutko. Dzisiaj były jeszcze kanapeczki własnie. Banan był. Kiwi. Potem pewnie wpadnie twarożek z oliwkami albo serek wiejski z oliwkami i ogórem. 

Piję bardzo dużo, ale zawsze tyle pije. Mnóstwo herbat, czerwona, melisa, mięta, jakieś owocowe gówna, szałwia. Woda też, buteleczka wpływa we mnie. 

Aktywność fizyczna, no cóż. Na razie kiepsko. Spaceruję sobie trochę, staram się codziennie gdzieś ruszyć dupę. 

Cóż więcej rzec mogę. Zapewne wiele, ale na tym poprzestanę. Życzcie mi wytrwałości, jak i ja wam życzę. Resztę sama sobie pozyskam. (swiety)

Miłego wieczoru