Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
no i to był właśnie fajny dzień!


wywlokłam starego za uszy z domu :D
taka pogoda, że aż żal dupę ściskał w 4 ścianach (mam nadzieję, że nie z azbestu) naszego blokowiska. miał być wielki spacer, ale wielkie to my mamy tyłki (tzn. ja, bo do jego akurat nie mogę się przyczepić) i nam się nie chciało. wywaliliśmy się na ławce w słońcu, Maja zasnęła, jak tylko sztachnęła się świeżym powietrzem. i oddaliśmy się błogo, zabranym ze sobą, lekturom. małżu czytał na głos śpiącej córze (każą czytać od pierwszych dni życia, to czyta, nie ważne, że dziecko śpi :P). czytał bite 2h. a cóż to można tak długo czytać dziecięciu? jak to co - poradnik, jak rzucić palenie :) ja próbowałam odnowić dawną znajomość z Jakubem Wędrowyczem, ale przyłączyłam się do Mai. monotonny głos Małża plus ciepełko promieni słonecznych sprzyjały temu. cudownie :D
i muszę się pochwalić, no muszę! bo to było takie wielkie coś. a znajomym nie mogę, bo zawsze palną coś później na temat i Małżu się peszy i dobre nawyki się nie utrwalają...
w drodze powrotnej Małż przeprosił mnie na moment, bo musi za potrzebą i udał się w kierunku ogródków działkowych, zmykając przed moim biadoleniem, że to niekulturalne, a właściwie to chamskie, że ludzie tu przyjeżdżają odpocząć, a on im chce nalać na próg itp itd... zeźlona poszłam dalej sama z Małą. wylazł po chwili z tych działkowych chaszczy, trzymając się za brzuch. lecę, pędzę, co się stało, a ten mi wiechcia zza pleców wyciąga. a wiechciu jest rasy tulipan, barwy czerwonej. zrąbałam na czym świat stoi - że buc, że prostak, że jak można ludziom z ogródka zarąbać, że pewnie starsi, poczciwi. Małżu zwinął uszy po sobie. jak już ucichłam, to zaczął się tłumaczyć, że on wcale nie siku, że wcale nie ukradł, że poszedł do Pani kupić dla żony, a ona nie chciała pieniędzy, dała mu, ucięła, mogę sobie sama sprawdzić. no i był cięty wiechć...
a tak w ogóle to tulipanów nie znoszę, szczególnie tych ciętych. wiechcie jedne szybko więdną i trzymaj tu takiego zdechlaka. wszyscy moi znajomi o tym wiedzą, tylko nie Małż. a powiedzieć, to ja mu już nie powiem, bo wiecie - chodzi o to utrwalanie nawyków. ja tam kwiaty dostawać lubię, szczególnie bez okazji. a on jakoś dawać to nie za bardzo. raz dostałam bukiet polnych, nazbierał i przytargał, ale to jeszcze przed ślubem, to się nie liczy - wiadomo, starał się. raz kupił na rynku podczas spaceru, bo powiedziałam, że jak kupi, to udam, że tej rozmowy nie było. poleciał, kupił - tulipana oczywiście. no to kułam żelazo- że cudny, że piękny, że w ogóle. no i się nawyk chyba utrwalił, szkoda, że akurat na wiechcie... :P
a tak poza tym, to obżarłam się dziś, ile wlezie. wydawałoby się, że to niemożliwe przy takiej ilości dozwolonych składników w mojej diecie, a jednak. napchałam się ryżu z warzywami i wafli wyżowych. brakuje mi mleka. kupiłam kokosowe, łudząc się, że będę miała namiastkę małej białej (zbożowa + kokos = tfe). pomimo, że nie bałdzo - mdłe takie jakieś - to wychłeptałam ze zbożową i z kaszką ryżową. teraz pękam tu sobie przed komputerem. to się Glover ucieszy jutro rano... ;)






  • Glover

    Glover

    27 kwietnia 2012, 11:10

    Nie brać przykładów z Glover i wcale się nie przyczyniać do radości Glover! Nie, to nie jest wcale dobre. I wolę jak chudniesz, wiesz o tym. Za to kwiatów nie lubię. Znaczy lubię, kocham bardzo mocno ale jak rosną. Wyjątkiem są moje lilie w ilości cebulek stu, które jednak ścinam do wazonu w domu, stoją długo, pachną cudnie. Mąż mi nieraz bzu nakradnie, wie że uwielbiam, ale też wolę go z krzaka wąchać, naginając wysokie gałązki ku nosowi. Niezapominajki lubię, ale te wiadomo rosną nad potoczkiem i mrugają oczkiem. I jeszcze lubię konwalie. Konwalie kojarzą mi się z najgorętszą Miłością Mojego Życia. A polne wiechcie? To żeby było romantycznie dalej w mojej opowieści, to najprzyjemniejsze polne wiechcie były na bieszczadzkich połoninach, kiedym to wyjebaszy się na łące, patrzyła w mknące chmury, a nade mną skakały koniki, pasikoniki. Tęsknię za tamtą chwilą jak cholera.

  • arsenka

    arsenka

    27 kwietnia 2012, 07:54

    hahah dobre... mąż się postarał... naprawdę..dla faceta wymyslić coś takiego to nie lada wyisłek ... żeby powiedzieć że idzie siku a przyjść z kaiwatkiem...miło ... naprawdę... pogoda sprzyja już takim wyprawom spacerom.. super.. też bym już tak chciała z wózeczkiem spacerować :))