Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Totalna masakra.


Nawet nie wiem od czego zacząć. Wczoraj tak bardzo wszystko Mi nie wychodziło. Tak bardzo nędznie się czułam i tak mało czasu miałam. Szok. Chyba pierwszy raz od 3 miesięcy Mały dał czadu w ciągu dnia takiego, że mój spokój wewnętrzny ( a dla tego brzdąca pokłady spokoju są ogromne!) się powoli wyczerpał. Byłam zła i wściekła nawet nie na Małego, ale na samą siebie, że nie umiem odpowiedzieć na pytanie "o co mu chodzi i czemu płacze". Dziś ochłonąwszy stwierdzam, iż miał zły dzień. Każdemu się zdarzyć może.
Byłam też zła na partnera, że przyszedł z pracy, zjadł, i położył się spać zamiast cokolwiek mi pomóc. A widział, że ani gary nie umyte, ani pranie nie poskładane, ani nic w domu nie zrobione.
I wreszcie byłam wściekła na siebie. Na swój wygląd. Na to, że życie jest tak bardzo niesprawiedliwe, bo niby dlaczego to właśnie Ja muszę znów od nowa walczyć o "ładne" ciało. Ogólnie wszystko mi wczoraj nie podchodziło, leciało z rąk i powodowało straty. Z tego wszystkiego w trakcie ćwiczeń zmieniłam ich kolejność i zamiast jak zawsze po rozgrzewce zabrać się za Mel B. stwierdziłam, że spróbuję z Ewą drugiej części Treningu z Gwiazdami.
Co się okazało? Polegałam. Nie wiem jak to możliwe, ale nie dałam rady wytrzymać 40 minut i po 25 mało prawdopodobnie, że efektywnego treningu skończyłam, poszłam się myć, wyciągnąć bułki z piekarnika i spać. Katastrofa! W dodatku wydaje mi się, że kompletnie nic nie widać po mnie, że ćwiczę już ponad 10 dni. Ale może zbyt szybko chcę zobaczyć efekty.  Mój M. mówi, że przecież skoro ćwiczę to na pewno efekty będą. No nic. Zobaczymy.

W maju mam ślub przyjaciółki. A w marcu moje urodziny. Tak więc do połowy marca muszę zacząć wyglądać :D

zastanawiam się na jaką dietę przejść. Czy na 1800 kcal, czy 1500. -.-'