Dzisiejszy dzień był dziwny. Z jednej strony piątek 13-go, więc musiał być dziwny. Z drugiej, przez wiekszość dnia w ogóle nie zwracałam na to uwagi. Wstałam wcześnie, miałam dobry humor. W spokoju wypiłam kawę, posłuchałam muzyki, posiedziałam ze zwierzakami, w końcu wzięłam się za sprzątanie. Pogoda była taka sobie, niby tylko 20 stopni, ale bylam kompletnie mokra. W międzyczasie zrobiłam korekcję tłumaczenia, pobawiłam się trochę w home office (orzez te pół godziny zdążyli mi podnieść ciśnienie), dosprzątałam, wzięłam prysznic, ugotowałam obiad. Zaczynam być głodna, ale jest już po 20:00, więc tylko zrobię sobie herbatę z szałwii. Gardło nadal mnie drapie.
Śniadanie: kanapka z ogórkiem i pomidorem, kanapka z serem i wege chorizo, pomidorki koktajlowe
Przekąska: z braku innego pomysłu serek wiejski z erytrytolem
Kolejna przekąska: proteinowa kasza manna
Obiad: młode ziemniaki, jakieś mrożone warzywa z dorobionym sosem pomidorowo-śmietankowym, wege crispy sticks
Szczerze mówiąc tak sobie jestem zadowolona z tego menu, ale i tak jest lepsze niż wszystkie dotychczasowe. Ruchu miałam całe mnóstwo, a i wody wpadło jakieś 2,5 - 3 l. Nie jest źle.
Oby tak dalej, czego Wam i sobie życzę.