Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Powoli idzie do przodu


Dziękuję Wam wszystkim za wsparcie i komentarze pod poprzednim wpisem, to bardzo miłe z Waszej strony i cieszę się, że mnie wspieracie :)

Pierwszy weekend za mną. Zawsze najtrudniej było mi walczyć ze sobą w weekendy. Bo w weekend jest zawsze dużo czasu i zawsze "coś by się zjadło dobrego". I zawsze w weekendy moje plany bycia szczupłą i zdobycia władzy nad światem rozpadały się na kawałki. A tym razem było inaczej. Tym razem trzymam się rozpisanej diety bez żadnych odstępstw, bez żadnego podjadania i po raz kolejny jestem z siebie dumna, że wytrwałam, że się nie złamałam :) także uważajcie bo niedługo zapanuję nad tym światem :D

Dziś również szło mi całkiem nieźle. Trzymałam się ściśle posiłków cały dzień, nawet w pracy. Ehhh ta praca, wyjmując koktajl z torebki, od razu wszystkie oczy na mnie..niby nie patrzą ale widzą... Pracowanie z samymi babami nie należy do przyjemności, ale przełknęłam ich rozbawiony wzrok przez słomkę, odpowiedziałam grzecznie na wszystkie ich pytania i sobie piłam dalej...przez słomkę. I wiecie co...jutro też zabieram koktajl :D

Rozpisuję sobie menu na dwa dni takie samo żeby nie stać ciągle przy garach i żeby nie marnować składników. Tak więc jutro też będzie pyszny koktajl ze szpinakiem, bananem i kiwi :)

Zastanawiam się nad jakąś aktywnością, a tu muszę przyznać nigdy nie lubiłam żadnej aktywności i chyba nie polubię, jedyne co kocham i ubóstwiam to basen i jak już dietkowanie będzie mi szło dobrze, w sensie, że przywyknę do takiego stylu życia i już nie będę musiała sama siebie tak pilnować to uderzam na baseny, zobaczymy jak to pójdzie. Powiem Wam, że to ciągłe pilnowanie się, ta ciągła walka samej ze sobą jest naprawdę bardzo trudna, kosztuje mnie bardzo dużo i bardzo dużo energii pochłania. Np. teraz po dwóch tygodniach spóźnienia dostałam w końcu @ i normalnie bym teraz jadła czekoladę, bo przecież, bo mogę a co...ale teraz jest inaczej nie jem. Czy mnie mnie ciągnie? Cholernie! 

Jak sobie z tym radzę? Tłumaczę sobie, że wszystko legnie w gruzach, że znam siebie i wiem, że na jednej kostce gorzkiej się nie skończy, nawet na pasku się nie skończy, nawet jedna czekolada to byłoby mało...i tak sama ze sobą dyskutuję i sama sobie tłumaczę, że muszę wytrwać, że jeszcze nie mam aż takiego mocnego załamania, że to dopiero początek a na początku muszę się trzymać ściśle określonych reguł, że przecież czekolada ze sklepów nie zniknie :D i tak sobie siedzę i tłumaczę. Póki co działa a to najważniejsze.

Uciekam spać, jutro kolejny dzień zmagań dobrej nocki życzę Wam wszystkim i jeszcze raz dziękuję za wsparcie :)

  • 106days

    106days

    31 października 2017, 16:01

    A spacery z kijkami? Myślałaś o tym? Nie obciąża kregosłupa, stawow jak bieganie... Kosztow jakichś wielkich też nie generuje tylko tyle, ze trzeba kupic te kijki i potem się zmuszać do wyjścia na zewnątrz w niesprzyjającyh warunkach pogodowych :D Doloz jakąś aktywność już teraz, nie ma co czekać! Chocby dluzsze spacery, marsze, cos w domu! Na pewno cos wybierzesz ;-)

    • SeasonsOfLove

      SeasonsOfLove

      1 listopada 2017, 11:05

      Nie bardzo mam gdzie spacerować, mieszkam na wsi, wieczorem ciemno i nie do końca bezpiecznie. Mam w domu cały sprzęt, rower, orbitrek, twister, hulahop i całą masę innych, ale obawiam się, że tu też coś musi mi pyknąć w głowie by zacząć jakąkolwiek aktywność, dla mnie to gorsze niż nie jedzenie czekolady :)

    • 106days

      106days

      1 listopada 2017, 11:27

      NO jasne, tak tylko sobie glosno myslalam ;-) U mnie w rodzinnym domu stoi od lat rowerek stacjonarny, a...wszyscy grubi, bo głowa nie chce schudnąć! :D :D

    • SeasonsOfLove

      SeasonsOfLove

      1 listopada 2017, 15:47

      Dokładnie wszystko zaczyna się w głowie i na ćwiczenia przyjdzie czas :) rowerek to mamy też o lat kilkunastu :D w tym spory szmat czas przesiedział na strychu ;) planujemy z mężem zrobić sobie mini siłownię w piwnicy ale to powoli. Póki co najbardziej marzy mi się basen :)