Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

"Ciężko mi walczyć ze sobą i swoimi słabościami, szybko się poddaję i czuję, że tym razem też mi się nie uda...chyba jestem pesymistycznym, malkontentem." - Tak było ale zawzięłam się i staram się z całych sił utrzymywać dietę, raz wychodzi lepiej, raz gorzej (gorzej w weekendy ;)) Chcę schudnąć, dla siebie, dla swojego zdrowia, dla normalnych ubrań i dla lepszego samopoczucia.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 13127
Komentarzy: 242
Założony: 29 grudnia 2013
Ostatni wpis: 11 grudnia 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
SeasonsOfLove

kobieta, 38 lat, Lublin

170 cm, 119.10 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 grudnia 2017 , Komentarze (6)

Jestem, jestem wciąż walczę a raczej walczymy bo wciąż odchudzamy się razem z mężem i idzie nam naprawdę dobrze. Nie piszę za często bo tak jak wspominałam poprzednio po całym dniu przed komputerem w pracy, nie mam ochoty już go odpalać w domu. Poza tym w okresie przedświątecznym dałam się ponieść szałowi porządków :D I powiem Wam, że pierwszy raz w życiu mym na dwa tygodnie przed świętami ja mam już posprzątany cały dom a choinkę ubraliśmy wczoraj na środę planujemy zakupy i chyba to będą pierwsze spokojne święta bez nerwówki i pośpiechu taka jestem z siebie dumna. Ale na podsumowania 2017 roku jeszcze przyjdzie czas :)

Póki co wpadłam na krótko by dać znak, że żyję że trwam nadal w swoim postanowieniu, waga spada książkowo około 1kg tygodniowo bez głodzenia się, bez katowania się jest dobrze za rok o tej porze będę...ajjj aż strach pomyśleć jaka rakieta będzie ze mnie :D

Miłego dnia życzę Wam wszystkim i trzymam kciuki ;)

12 listopada 2017 , Komentarze (9)

Hej wszystkim!

Muszę się Wam do czegoś przyznać, zjadłam w czwartek 2 twixy...potem w piątek...kolejne 2...jest mi wstyd, to był typowy kompuls nie do opanowania...ale mimo tych moich dwóch małych potknięć waga poszła w dół. Co nie znaczy, że mam zamiar robić tak częściej, bo wiecie "zjadłam a i tak schudłam"...nie, nie, tak nie będzie! Wiem, że źle zrobiłam, miałam nerwowy okres w pracy i odreagowałam w niewłaściwy sposób, z tym też trzeba zacząć walczyć, żeby nie dawać się takim kompulsom. Kiedy mam ochotę na słodkie to staram się nasycić jedną kosteczką gorzkiej czekolady, a takie rzucanie się na słodkie niczego dobrego nie wróży. To jest też przykład na to, że nie powinno trzymać się słodkości w domu. Nie trzymam...to było kupione na prezent, do paczki...nieładnie oj nieładnie się zachowałam dobrze już nic nie piszę bo sama się pogrążam :)

Poza tą małą wpadką wciąż trzymamy się diety razem z mężem. Myślę też o aktywności fizycznej, najbardziej kusi mnie basen ale niestety okres od listopada do stycznia jest dla nas ciężkim okresem finansowym i wszystkie wydatki zmniejszamy do minimum, najwięcej opłat mamy w tym okresie dlatego też do piwnicy zniosłam sobie wszystkie moje sprzęty (taka mini siłownia) orbitrek, stary rowerek treningowy, twister, hantelki, hula-hop i mam zamiar zacząć się więcej ruszać. Spacery odpadają, mieszkamy w okolicy, w której nie ma latarni, jest zwyczajnie niebezpiecznie a wiadomo teraz szybko robi się ciemno. Do tego planuję znaleźć jakieś ćwiczenia na yt dla osób otyłych mających kondycję równą zeru a może i mniej...A od lutego ruszam na basen i to już postanowione. Także trzymajcie kciuki, żebym ruszyła dupsko do ćwiczeń w domu chociaż. Bo wiecie co ja nie lubię ćwiczyć, jedyną formą aktywności, którą ja lubię jest ten basen właśnie, kocham pływać, kocham pluskać się w wodzie, ale wszelkie inne ćwiczenia, które sprawiają, że się pocę, że czuję jak mi twarz buraczeje i cała pulsuje... nie mnie to nie rajcuje. Uwierzcie mi, miałam kiedyś okres w swoim życiu, że zaczęłam ćwiczyć, stąd te kilka posiadanych sprzętów. Nigdy, ale to nigdy nie złapałam bakcyla, nie kręci mnie to, po prostu nie i koniec. Co innego basen...ale życie nie zawsze pozwala nam na wszystko, do lutego wytrzymam, postaram się zacząć ruszać w domu.

A dietkowanie idzie nam co raz lepiej, ja już przywykłam do wcześniejszego wstawania by dzień zacząć śniadaniem a nie kawą w pracy jak dotychczas robiłam. Przywykłam już do układania i przygotowywania posiłków dla nas do pracy. A najważniejsze, że pilnujemy się również w weekendy. Zawsze taka leniwa sobota czy niedziela była dla nas mega ucztą, raz, że w sobotę wieczorem wizyta w McDonaldzie czy wieczorna pizza to był częsty obrazek, a dwa, że nie było mowy o oglądaniu telewizji bez jedzenia słodkości, chrupania czegokolwiek, czy jedzenia obiadu pysznego co prawda, ale ponad swoje możliwości. Sami sobie robiliśmy krzywdę. Najważniejsze, że udaje nam się trwać w postanowieniu i teraz nie podjadamy nic poza tym co mamy w planie posiłków. Oboje zaczynamy się czuć lepiej i lżej, czujemy, że to nam służy i dobrze, nawet nie wiecie jak się cieszę, że w końcu udało nam się zawziąć tak na maksa, tak na poważnie. Jeśli ktoś walczy z tak dużą otyłością jaką mamy my z mężem, to na pewno wie ile prób odchudzania kończy się fiaskiem, ile razy człowiek zaczyna by po 2-3 dniach znów się złamać i powiedzieć sobie "a chu...z tym ja kocham jeść i będę jeść!" Za dwa dni płacze, że jest gruby a za dwa dni znów je bez opamiętania i tak w kółko. To nie jest łatwe, naprawdę, jeśli jest się przyzwyczajonym do jakiegoś stylu życia to nie jest łatwo go zmienić. Nieważne czy ten styl życia jest dla nas dobry i zdrowy czy nie. To jest jakiś tam nasz styl życia, który mamy wypracowany od lat i cholernie ciężko go zmienić. I tu naprawdę potrzebny jest jakiś mocny bodziec, po prostu jakby jakiś pstryczek w głowie, który nagle pstryknie i wtedy postanawiasz wszystko zmienić. I też nie jest łatwo, ale przynajmniej masz tą siłę do walki, czujesz że się nie poddasz, że w końcu wygrasz. Ciekawa jestem na jak długo tej siły wystarczy, ale póki co jest dobrze i tego się trzymajmy :)

Rzadko tu do Was zaglądam. Mało piszę, mało komentuję, muszę przyznać niestety. Jest na to kilka wytłumaczeń (ja w wymówkach jestem dobra :D). Po pierwsze w pracy 8 godzin spędzam przed komputerem i jak wracam do domu to zwyczajnie nie chce mi się nawet na komputer spojrzeć. Po drugie ja mam masę innych zainteresowań, można powiedzieć, że łapię kilka srok za ogon :D ale ja np wiosną i latem po pracy najwięcej czasu spędzam w ogrodzie, razem z mężem to uwielbiamy, kochamy dbać o nasz ogródek, także wiosną i latem komputera, poza pracą, nie widuję wcale, jesienią i zimą znów kocham i uwielbiam rękodzieło. Od niedawna pokochałam scrapbooking kartki i albumy ręcznie robione i to mnie bardzo relaksuje, uwielbiam sobie siedzieć i dłubać w tych papierkach. A kolejna moja pasja pielęgnowana od dzieciństwa jeszcze razem z rodzicami to kinomaniactwo. Uwielbiamy z mężem wspólnie spędzać czas na oglądaniu filmów a teraz i seriali. I tak gdy mąż ma pracujący weekend ja siedzę i scrapuje, gdy ma wolny weekend to razem siedzimy i oglądamy film za filmem, albo serial za serialem Ostatnio wkręcił nas Narcos świetny serial o losach Pablo Escobara i kolejne sezony o narkotykowym kartelu z Cali uwielbiamy tego typu filmy i seriale. Ten serial mamy za sobą. Polecam Wam bardzo jeśli lubicie kino akcji. A na zdjęciu mój ostatni ulubiony aktor, wcielający się w postać agenta DEA Javier Pena - Pedro Pascal, jest tak niesamowicie przystojny i ten jego tyłeczek ajjj mąż był zazdrosny :D

Z polskich seriali śledzimy teraz Watahę sezon 2, a z zagranicznych zaczęliśmy oglądać House of Cards, wiem, wiem Kevin Spacy i ostatnia afera o molestowaniu, ale mimo to ja bardzo lubię jego grę aktorską, zawsze lubiłam jego filmy i jego aktorskie zdolności, zawsze miał w sobie coś takiego taki wewnętrzny spokój i opanowanie no i takie "coś" w sobie co mnie do niego jako aktora pociąga. Dobra nie będę już przynudzać bo jak jeszcze o aktorach się rozpiszę to dopiero będzie :D

Muszę wam przyznać, że uwielbiam też sprzątać, ostatnio mi się w głowie uroił minimalizm i wyrzucam wszystko jak leci, ja zawsze sobie znajdę jakieś zajęcie, zawsze znajdę coś do roboty i dlatego bardzo rzadko otwieram komputer, rzadko zaglądam na vitalię. Nie miejcie mi tego za złe a piszę tu ponieważ mam taką potrzebę przelać swoje odczucia i wszystko to co roi mi się w głowie :) przy okazji jest mi niezmiernie miło, że ktoś mi kibicuje i ktoś dobrnie do końca moich przydługich uzewnętrznień :) Także tak to już koniec na dziś :D miłej niedzieli Wam życzę :D

5 listopada 2017 , Komentarze (3)

Witajcie kochani!

Drugi tydzień diety za mną, co to jest? Prawda? Ale jestem z siebie dumna, nie podjadam, ściśle trzymam się ustalonych posiłków, nie jem słodyczy! A to w moim przypadku mega sukces, bo wcześniej potrafiłam zjeść tabliczkę a nawet dwie czekolady na raz, albo paczkę ciastek, albo i ciastka i czekoladę....i ja się dziwiłam dlaczego tyję...

A teraz jest super! Raz miałam małe załamanie spowodowane @ ale wtedy zjadłam banana z gorzką czekoladą, uwzględniłam to w limicie kalorycznym na cały dzień i super tego powinnam się nauczyć, sięgać po słodkie racjonalnie i cieszyć się tą chwilą jak najdłużej. 

A na wadze 112,5 kg, pięknie! Mąż też zalicza spadki, nawet większe niż moje, ale on tak ma zawsze, poza tym on pracuje fizycznie ja nie, no i ja nie jestem w stanie go upilnować by zjadał wszystko co mu naszykuję...tłumaczę i tołkuję ale on wie lepiej, no przecież... ale najważniejsze, że i on się trzyma, że oboje jakoś dajemy radę. Boję się nadchodzących kryzysów, boję się, że nie podołam, naprawdę lęk mam ogromny. Ale i siłę mam dużą, bo zaliczyłam zakupy w markecie będąc mega głodna, gdzie półki ze słodyczami (zwłaszcza one!) mówiły do mnie "zjedz nas, kup nas, kawałeczek Ci nie zaszkodzi, tęsknimy za Tobą, chociaż spójrz na nas!" byłam twarda, nie skusiłam się na nic, po zakupach zjadłam w domu zaplanowane żarełko i ta duma, że dałam radę, że się nie oparłam pokusom :D a tych jest wiele, uwierzcie mi, na każdym kroku, a moja głowa wcale mi tego nie ułatwia, ciągle mi o tych pokusach przypomina.

No i bolą mnie już nogi od stania przy garach...niby posiłki wymagające jak najmniejszej ilości pracy ale jednak naszykuj na śniadanie na 2 śniadanie na obiad na kolację, naszykuj w pojemniki do pracy, naszykuj do jedzenia, posprzątaj. Lubię gotować, zawsze lubiłam ale teraz to jakieś apogeum, mam dość :)

Najważniejsze, że widać efekty, że waga leci w dół a my czujemy się co raz lepiej :) 

Jutro poniedziałek, na jutrzejsze w diecie mam owsiankę, próbuję się do niej przekonać, to już moje 3 podejście do niej, dwie poprzednie mi nie smakowały, może dlatego, że były z przepisów opierających się na wodzie, jutro spróbuję na mleku, jak mi 3 raz nie podpasuje to pasuję, nie będę się więcej zmuszała. Co zabawne batony owsiane uwielbiam, płatki owsiane w musli czy granoli też lubię, a owsianka nijak mi nie podchodzi... A Wy lubicie owsianki?

Na drugie śniadanie spakuję sobie jabłko i trochę orzechów do pochrupania. A na obiadek w pracy tzw. lunch :D na kuchence właśnie prytoli się gulasz warzywny z kurczakiem. 

Nad obiadem w domu jeszcze pomyślę a teraz lecę poleniuchować bo dziś niby niedziela a ja nie miałam ani chwili dla siebie. 

Miłego wieczorku Wam życzę :*


30 października 2017 , Komentarze (4)

Dziękuję Wam wszystkim za wsparcie i komentarze pod poprzednim wpisem, to bardzo miłe z Waszej strony i cieszę się, że mnie wspieracie :)

Pierwszy weekend za mną. Zawsze najtrudniej było mi walczyć ze sobą w weekendy. Bo w weekend jest zawsze dużo czasu i zawsze "coś by się zjadło dobrego". I zawsze w weekendy moje plany bycia szczupłą i zdobycia władzy nad światem rozpadały się na kawałki. A tym razem było inaczej. Tym razem trzymam się rozpisanej diety bez żadnych odstępstw, bez żadnego podjadania i po raz kolejny jestem z siebie dumna, że wytrwałam, że się nie złamałam :) także uważajcie bo niedługo zapanuję nad tym światem :D

Dziś również szło mi całkiem nieźle. Trzymałam się ściśle posiłków cały dzień, nawet w pracy. Ehhh ta praca, wyjmując koktajl z torebki, od razu wszystkie oczy na mnie..niby nie patrzą ale widzą... Pracowanie z samymi babami nie należy do przyjemności, ale przełknęłam ich rozbawiony wzrok przez słomkę, odpowiedziałam grzecznie na wszystkie ich pytania i sobie piłam dalej...przez słomkę. I wiecie co...jutro też zabieram koktajl :D

Rozpisuję sobie menu na dwa dni takie samo żeby nie stać ciągle przy garach i żeby nie marnować składników. Tak więc jutro też będzie pyszny koktajl ze szpinakiem, bananem i kiwi :)

Zastanawiam się nad jakąś aktywnością, a tu muszę przyznać nigdy nie lubiłam żadnej aktywności i chyba nie polubię, jedyne co kocham i ubóstwiam to basen i jak już dietkowanie będzie mi szło dobrze, w sensie, że przywyknę do takiego stylu życia i już nie będę musiała sama siebie tak pilnować to uderzam na baseny, zobaczymy jak to pójdzie. Powiem Wam, że to ciągłe pilnowanie się, ta ciągła walka samej ze sobą jest naprawdę bardzo trudna, kosztuje mnie bardzo dużo i bardzo dużo energii pochłania. Np. teraz po dwóch tygodniach spóźnienia dostałam w końcu @ i normalnie bym teraz jadła czekoladę, bo przecież, bo mogę a co...ale teraz jest inaczej nie jem. Czy mnie mnie ciągnie? Cholernie! 

Jak sobie z tym radzę? Tłumaczę sobie, że wszystko legnie w gruzach, że znam siebie i wiem, że na jednej kostce gorzkiej się nie skończy, nawet na pasku się nie skończy, nawet jedna czekolada to byłoby mało...i tak sama ze sobą dyskutuję i sama sobie tłumaczę, że muszę wytrwać, że jeszcze nie mam aż takiego mocnego załamania, że to dopiero początek a na początku muszę się trzymać ściśle określonych reguł, że przecież czekolada ze sklepów nie zniknie :D i tak sobie siedzę i tłumaczę. Póki co działa a to najważniejsze.

Uciekam spać, jutro kolejny dzień zmagań dobrej nocki życzę Wam wszystkim i jeszcze raz dziękuję za wsparcie :)

29 października 2017 , Komentarze (14)

Witajcie kochani!

Na odchudzanie czas najlepszy ale i najwyższy. Nie było mnie tu dłuuuugo oj długo. Miałam już zamiar usunąć poprzednie wpisy i zacząć wszystko od nowa, ale postanowiłam zostawić je dla siebie, lubię czasem do nich wracać. Wpis będzie długi, bo muszę, bo chcę, bo potrzebuję sama dla siebie się rozpisać na kilka istotnych dla mnie kwestii. Ale do rzeczy...

Jestem już półtora roku po tym jak całkowicie usunięto mi tarczycę i....tyję na potęgę ale nie, nie przez brak tarczycy czy problemy z hormonami, nie. Tyję bo żrę, bo wpierdzielam słodkie bez pohamowania, baaa nie tylko słodkie, ciągle coś jem, coś żuję, ciągle gotuję coś pysznego, non stop się obżeram, czasem nawet czuję, że już nie mogę ale jem, jem bo kocham jeść...proste... To jest chore, to jest choroba,choroba, z którą ciężko walczyć, bo i tak na samym starcie spisujesz się na straty...

Kilka dni temu powiedziałam sobie dość! Dziewczyno ogarnij się, masz już problem z założeniem skarpetek, wszystko Cię ciągle boli, ile jeszcze Twoje stawy i kości zniosą? Kilka miesięcy temu byłam w górach i tam zrozumiałam, że jak czegoś ze sobą nie zacznę robić to już nigdy, nie będę w stanie wejść na jakikolwiek pagórek, już nie mówię tu o szczytach nie wiadomo jakich. Byle górka sprawiała, że wyglądałam jakbym miała zaraz dostać zawału, albo zejść z tego świata, aż w pewnym momencie przestraszyłam koleżankę, która zdecydowała się zostać ze mną na dole i poczekać aż reszta wejdzie na górę i zejdzie. Za co jestem jej przeogromnie wdzięczna. Dlaczego o tym piszę? To był jeden z tych szokujących i popychających do przemyśleń czynników, który sprawił, że dziś w końcu czuję siłę do walki samej ze sobą. Jeden z wielu...jest ich więcej, ale ten był najistotniejszy, chociaż nie od razu sprawił, że zaczęłam coś zmieniać, o nie,nie ma tak łatwo... Kiedyś złamało się pode mną w pracy krzesło, takie obrotowe, niby było stare...ale jakoś inne się nie łamią...to też mnie nie skłoniło do zmian, no może na chwilę, diety na kilka dni. Znacie to? Zaczynacie zmieniać nawyki żywnościowe i po kilku dniach stwierdzacie, że to nie ma sensu, że i tak zawsze będziecie grubi i zaczynacie znów się obżerać. Oooo ja tak miałam z milion razy. Dlaczego teraz ma być inaczej? Nie wiem, pojęcia nie mam czy znów się nie poddam, ale jedno jest pewne, czuję siłę do walki, od dawna jej nie czułam. Jest mi o tyle trudniej, że mój mąż też jest otyły, że mój mąż kocha mnie nad życie,że podobam mu się taka jaka jestem, że mnie kocha i będzie kochał nawet jak będę wyglądała już jak prawdziwy potwór. To jest trudne, on mnie zawsze usprawiedliwia, on nie potrafi mi odmówić, przypilnować mnie ale i siebie bo sam wie jak to jest gdy kocha się jeść... Było mi trudno, jest mi trudno i wiem, że przede mną najtrudniejsze. Chciałabym schudnąć 50 kg...czy to realne? 50 kg to prawie druga osoba. Wiem, nie powinnam od razu zaczynać od celu 50 kg, że małymi krokami, że mniejsze cele, wiem, wiem znam to i tak też mam zamiar robić ale w rezultacie marzy mi się 50kg mniej. Zawzięłam się i dam radę, wiem, że moim sposobem musi być ścisłe trzymanie się diety, żadnych odstępstw, żadnego podjadania, bo jak pofolguję sobie raz to poleci i drugi i trzeci, i po raz kolejny będę w punkcie wyjścia.

Kiedyś tam pisałam o pracy o tym, że nie chcę mówić koleżankom, że zaczęłam się odchudzać bo jak mi się noga powinie to będą się ze mnie śmiać, będą mi dokuczać i gadać za plecami. Tak teraz widzę to dokładnie, ja już z góry skazywałam się na porażkę, ja już czułam, że nie podołam, że nie dam rady i że nic z tego nie będzie. Tym razem zrobiłam inaczej, przyszłam do pracy i powiedziałam słuchajcie odchudzam się, muszę coś w swoim życiu zmienić, jest mi źle samej ze sobą,nie gniewajcie się ale żadnych cukierków, ciast czy pizzy jadła nie będę i o dziwo przyjęły to od razu, bez zbędnego gadania, widać tak już ze mną źle, po ich reakcji miałam wrażenie, jakby odetchnęły z ulgą, że ufff nareszcie wzięła się za siebie. Ale musiałam sobie to w głowie ułożyć, musiałam się przygotować na wszelkie pytania, komentarze, rady! Tak to uwielbiam, rady osób szczupłych, które pojęcia nie mają o zmaganiu się z otyłością, o walce samej ze sobą. Na to musiałam się przygotować, nie oszukujmy się połowę życia spędzamy w pracy. Akurat ten tydzień był wyjątkowo obfity w ciasta, cukierki i jedzenie i nie dałam się, jestem z siebie dumna nie dałam się.

Postanowiłam zacząć od poniedziałku od 23 października 2017 roku i co? I już w drugi dzień poległam bo zachciało mi się budyniu...oczywiście zjadałam z głupim uśmiechem na ustach a jakże. W środę miałam wizytę u endo...i to był mój gwóźdź do trumny, to był ten ostatni bodziec, którego wciąż mi brakowało. Okazało się, że cukier mam za wysoki, a jeszcze w maju był w normie...okazało się,że TSH pnie się w górę jak szalone, a wszystko wina otyłości i wiem o tym doskonale, ja już biorę dawkę letrox 150 a teraz mam brać 175...wyobrażacie to sobie? Im człowiek większy tym większe zapotrzebowanie na hormony, dlatego ostatnimi miesiącami tak fatalnie się czułam. To mi dało ogromnego kopa, to był ten najważniejszy pstryczek w głowie, który przesądził o tym, że zaczynam na poważnie, od teraz, już dziś i bez żadnych budyni. 

Liczę się z tym, że czekają mnie upadki, że czekają mnie chwile słabości. Idą święta, wiadomo, że w gościach u teściowej nie powiem, że nic nie zjem, jakoś święta trzeba będzie przeżyć w granicach normy, coś spróbować, czegoś sobie odmówić. Ale zaraz potem dalsza walka, już tak robiłam, już raz to w życiu przeszłam i dałam radę więc wiem, że dam radę i teraz. 

Zwłaszcza, że tydzień temu startowałam z wagą 115,4 kg a dziś rano pokazało się łaskawe 113,6 kg.Także jest dobrze i będzie dobrze i wiem, że tym razem dopnę swego i osiągnę swój cel, a przede wszystkim będę w końcu zdrowa i mniej obolała.

Mój mąż dołączył do mnie także będziemy walczyć razem o swoje zdrowie, trzymajcie za nas kciuki :)

Pozdrawiam Was i miłej niedzieli życzę wszystkim :)

23 maja 2016 , Komentarze (3)

Witajcie!

Dziękuję Wam wszystkim za miłe słowa pod ostatnim wpisem. Ostatnie dni, nie czułam się najlepiej więc nie odpalałam laptopa. Szwy mam już zdjęte, ładnie się goi, ale zrobił się obrzęk, który mocno ciągnie mi szyję i sprawia, że wciąż czuję ból w jej okolicy. Ale mimo wszystko staram się odżywiać wciąż racjonalnie, zdrowo, mniej jeść i walczę ze słodyczami, zwłaszcza, że @ przyszła do mnie w sobotę, ale tak bolesnej to nie miałam już dawno, nawet w niedzielę 2 dnia, nie dała mi żyć mimo, że zawsze 1 był najgorszy. 

Dziś już koniec leniuchowania w łóżku, czas powoli wracać do żywych, zaraz się wezmę za coś co mogę robić, może poukładam sobie kosmetyki w szafce w łazience. Jak nie będę dawała rady to sobie odpuszczę, bo wczoraj rozładowanie zmywarki mnie rozłożyło na łopatki :)

W nocy nie mogłam spać, dużo myślałam, zwłaszcza o swoim słomianym zapale, jeśli któraś z Was pamięta to pisałam o tym nie raz, zresztą śledząc mój pamiętnik widać jak bardzo nie mam silnej woli by wytrwać w swoich postanowieniach. Teraz mam ogromną nadzieję, że tym razem się nie poddam, póki co mam ogromny zapał i dużo siły do walki, tej psychicznej bo wiadomo, że odchudzanie zaczyna się w głowie i tu trzeba mieć najwięcej siły. Najbardziej boję się powrotu do pracy, że znów się zniechęcę ciągłym szykowaniem posiłków do pracy, że po pracy znów na nic nie będę miała siły. Boję się sama siebie :) bo przecież znam siebie najlepiej, wiem co i jak mnie zniechęca, wiem z czym się wcześniej zmagałam i teraz obiecuję sobie, że będzie inaczej ale czy na pewno mi się uda? Przepraszam Was, za te moje rozkminki ja wiem, nie powinnam nawet dopuszczać do siebie myśli, że będzie inaczej, że się poddam i póki co tak właśnie myślę, ale czasem nachodzą mnie te wątpliwości.

Dobrze, powoli, powoli wszystko co sobie wymarzyłam osiągnę :)

Życzę Wam wszystkim miłego dnia :)

18 maja 2016 , Komentarze (5)

Niedługo minie rok odkąd tu byłam po raz ostatni, czasem do Was zaglądałam ale jakoś wszystko się posypało. No ale po kolei. Najważniejsze remont skończony, a że własnymi siłami to mimo wielu niedociągnięć jesteśmy z siebie bardzo dumni i bardzo podoba nam się efekt końcowy, ludzie nas odwiedzający też są w szoku a szczególnie wrażenie robi salon, a to wszystko nasze pomysły i nasza ciężka praca, z nowych mebli mamy tylko narożnik, żyrandol i dywan a cała reszta została przerobiona z naszych starych mebli, unowocześniona, odnowiona, wyszło super :)

Dlaczego tak długo mnie nie było?

Przyznam szczerze olałam swoją walkę o szczupłą sylwetkę, nawet nie byłam w stanie się o nią starać, główny powód tarczyca. Jak u większości wiem.

Po skończonym remoncie postanowiłam się zabrać za tarczycę, z moją tarczycą było tak, że hormony miałam w porządku, wręcz książkowe, ale niestety urosły mi ogromne guzy, baaa ja nie miałam już tarczycy ja miałam guz na guzie guza poganiającego, zaczęło mnie już powoli podduszać, były dni, że nie byłam w stanie zrobić nic, kompletnie nic, tylko bym spała, były dni kiedy na nic nie miałam siły, było okropnie a nawet przytulanki z mężem nie dawały mi do końca tego co powinny bo dostawałam ataków duszności, przez co szerokim łukiem zaniedbywałam męża. Dobrze, że cierpliwy i wyrozumiały. Nie powiem były też dni, że mogłam góry przenosić świat należał do mnie, ale to była kropla w morzu dni, które doprowadzały mnie do frustracji i oczekiwania na operację. Rano ledwo zwlekałam się z łóżka, szłam do pracy i marzyłam o powrocie do domu by pójść spać, faktycznie po powrocie kładłam się spać spałam od 16 do 19 wstawałam jadłam kolację ogarniałam z grubsza dom i o 22 już dawno spałam w najlepsze, nie było to normalne funkcjonowanie organizmu. Zdecydowałam się pójść na operację usunięcia tarczycy, poszukiwania lekarzy, oczekiwanie na terminy, to wykańcza, w Polsce faktycznie żeby się leczyć trzeba być zdrowym.

Dziś jestem już po operacji, uśmiechniecie się bo powiem Wam, że operację miałam 13 maja w piątek :) Tak dokładnie 5 dni temu usunięto mi tarczycę, od poniedziałku jestem w domu. Obiecałam sobie, że jak operacja się uda to zmienię swoje życie, schudnę, zacznę spełniać swoje marzenia, realizować siebie, pójdę na kurs z projektowania i dekorowania wnętrz, mam mnóstwo planów, marzeń i celów do zrealizowania, jestem pełna zapału, tylko muszę dojść do siebie po operacji :)

Mimo to już od wczoraj staram się jeść zdrowiej, wymieniać to co było niezdrowe i tłuste, na zdrowsze lepsze jedzenie, zawzięłam się. Nie szaleję, nie przesadzam bo wiem, że teraz powinnam dojść do siebie a nie forsować organizm dietami, tylko, że ja póki co zmieniam nawyki, jem normalnie tylko staram się wybierać zdrowsze produkty, zobaczymy jakie będą tego efekty. Mam miesiąc czasu przed powrotem do pracy, póki co czuję się różnie, raz jest dobrze jakbym nie była w ogóle po operacji a raz mam dreszcze, jestem osłabiona, mam zawroty głowy, dziś np doszedł mi nowy objaw po zrobieniu paru kółek po domu jestem cala mokra. Wiadomo organizm szaleje, do tej pory moja guzowata tarczyca produkowała hormony tak jak powinna, teraz nie dość, że zabrano jej producenta to jeszcze zastąpiono go jedną małą tableteczką, buntuje się wiem, ale jestem pełna nadziei, że mimo wszystko moje hormony się ustabilizują i uda mi się żyć normalnie. 

Bardzo mnie bolało, jak rodzina wyzywała mnie od leni, nierobów, śpiochów, obiboków, nadal jak sobie przypomnę to mnie boli. Jedynie mąż, który mi wierzył, że guzy na tarczycy mimo iż poziom hormonów miałam w porządku, nie dają mi żyć normalnie. Potwierdził to chirurg, który o dziwo też mi do końca nie wierzył bo na usg nie było dokładnie widać, dopiero podczas operacji zobaczył, że miałam prawo tak się czuć, bo guza miałam wielkości swojej pięści już na krtani i szedł w dół za mostek, więc mimo, że jak to ładnie ujął "kawał baby ze mnie" to miałam prawo czuć się tak jak się czułam i usunięcie tarczycy było już u mnie konieczne. Ale ludzie tego nie rozumieją, widzą tylko, że śpisz i się lenisz a ogród Ci zarasta. Tak ogród w tym roku mam tragiczny, nic nie jest zrobione, sąsiedzi myślą nawet, że zamieszkałam u teściów, bo nie widują mnie wokół domu, a ja po prostu panicznie bałam się przeziębić przed operacją, bo chciałam już być po wszystkim, teraz też prędko nie wyjdę bo nie mogę narażać rany na wiatr, deszcz, śnieg a przede wszystkim słońce, więc w tym roku mój piękny ogródek żyje własnym życiem.

Jeszcze Was pozanudzam, co do samej operacji, dzień przed dostałam takiego ataku paniki,że o mało bym nie zwymiotowała, tylko czym? Wodą i żółcią pewnie bo nic już nie jadłam od 12 w południe, a około 22 nagły atak paniki i zbieranie na wymioty biegnąc do pielęgniarek (bo wc było zajęte a akurat łaziły po salach z lekami) w połowie drogi mi przeszło uspokoiłam się, dostałam tableteczkę na spanie i dzięki Bogu w piątek poszłam na 1 ogień bo nie wiem jak ja bym wytrzymała do np godziny 11. Mąż od rana dodawał mi otuchy, łatwiej było mi pojechać na salę operacyjną. Bałam się, wielu rzeczy, tego, że się nie obudzę też :) Pierwsze moje słowa po operacji, które pamiętam to pytanie "Czy ja mówię? Czy mam swój głos? Słyszycie mój głos? A normalnie mówię?" I dzięki Bogu z moim głosem wszystko w porządku. Jeszcze trochę pobolewa mnie gardło, jeszcze odchrząknę czasem, zakaszlę ale głos mam swój. Jak za dużo mówię to czuję jak mnie krtań boli więc staram się nie gadać za dużo :) cały piątek przeleżałam na sali pooperacyjnej dopiero w sobotę wróciłam na normalną salę, w poniedziałek już można było mnie wypisać na spokojnie do domu. Nie pamiętam większej radości, mimo bólu, szwów i ogólnego osłabienia byłam cała w skowronkach, przeszczęśliwa, że wracam do domu :) 

Teraz siedzę w domu i nic nie robię, to okropne bo już mi się znudził tv, internet, książki, chciałabym już coś robić, ale jak wczoraj za bardzo sobie pofolgowałam to noc i dzisiejszy ranek do najprzyjemniejszych nie należały więc lenię się pokazuję tylko mężowi palcem co gdzie i jak. Zaraz idziemy robić kolację dziś będzie frittata bo mam ochotę na coś jajecznego. Teraz będę tu zaglądała częściej, a może nawet codziennie, pozanudzam Was jeszcze innymi rzeczami, ale póki co uciekam a Wam życzę miłego wieczoru i jak zawsze trzymajcie za mnie kciuki proszę :)

4 sierpnia 2015 , Komentarze (2)

Malujemy, tapetujemy, kładziemy listwy styropianowe, sylikonujemy, rzygam już tym remontem naprawdę, na dodatek @ się zbliża to wnerwia mnie już wszystko. Już w sypialni są meble i jest łóżko, od soboty więc śpimy jak ludzie, jeszcze salon na wykończeniu wczoraj już pomalowaliśmy dziś jeszcze małe poprawki w rogach i we wnękach przy oknach i drzwiach i będziemy malowali pasy, mam nadzieję, że dziś pójdzie nam to w miarę sprawniej niż wczoraj i że zdążymy jeszcze listwy styropianowe przy suficie przykleić. Denerwuje mnie już to bo wszędzie jest taki bałagan, że już nawet odpuściłam sobie codzienne ogarnianie bo mam już tego dość i tak będę musiała każde pomieszczenie dokładnie wymyć i wysprzątać. Jak pomyślę, że jeszcze te wszystkie pudła z rzeczami wyniesionymi na strych muszę rozpakować i gdzieś poukładać, że połowę przydałoby się przejrzeć i wyrzucić to mi się odechciewa. Ale marzę już o porządku, ja bałaganiara marzę o porządku :)

Przez to wszystko zaniedbałam mój ogródek, upały mu dały w kość moje zaniedbania też, ale co ja poradzę o 16 jestem w domu i od razu bierzemy się za jakieś prace remontowe, inaczej jak ekipa przychodzi i zrobi a inaczej jak wszystko robi się własnymi siłami. Efekt będzie super, z czasem dokupimy narożnik i dywan i będzie naprawdę pięknie ale najważniejsze żeby już to skończyć i posprzątać i pójść do ogródka ratować resztki kwiatków. 

Już widzę koniec bo jeszcze tylko te pasy na ścianie, listwy i sylikon w dziury tam gdzie krzywo, niestety w 40 letnim domu prosto nie będzie :) Trzeba będzie umyć okna, podłogę i można wnosić meble. Jeszcze mam w planach malowanie drzwi i futryny ale akurat futryna pójdzie szybko a drzwi pomaluje mi tata pistoletem raz dwa i to można zrobić w późniejszym okresie, oby już skończyć i posprzątać.

W zasadzie nic innego się nie dzieje więc nie mam o czym pisać, także uciekam a wam życzę miłego dnia :)

30 lipca 2015 , Komentarze (6)

Dawno, oj dawno nie pisałam nic na vitalii. Zaczęliśmy remont, który postanowiliśmy zrobić własnymi siłami i niestety w pewnym momencie nas to wszystko przerosło.

Ale od początku. Byłam na urlopie dwutygodniowym z czego trzy dni byłam w Licheniu i kopalni soli w Kłodawie i inne atrakcje po drodze, a zaraz po powrocie zabraliśmy się za samodzielne położenie gładzi w naszych dwóch pokojach, masakra! Nie myślałam, że aż tak da nam to w kość, już nie chodzi o to, że nie potrafimy bo nawet nam nieźle wyszło, wiadomo są niedociągnięcia ekipą budowlaną nie jesteśmy, ale jest top tak wyczerpujące fizycznie, że chyba nie było dnia żebym nie płakała ze zmęczenia. Zawzięliśmy się i położyliśmy tą okrutną gładź i naprawdę z efektu jestem zadowolona i z zaoszczędzonych pieniążków też. Pod koniec ostatniego tygodnia urlopowego przyszli do nas panowie cyklinarze i wycyklinowali i polakierowali parkiet, który miał już dobre 25 lat, teraz podłogi wyglądają pięknie. Niestety po ich pracy mieliśmy tygodniowy zakaz wszelakich robót bo podłogi przykrywać nie można żeby lakier dobrze się utwardził, więc tylko wchodziliśmy by otwierać okna, ale wczoraj już zabraliśmy się za malowanie sypialni. Umyśliłam sobie beże i fiolety, dziś kładziemy 2 warstwę farby, jutro wytapetujemy ścianę za łóżkiem, poprzyklejamy listwy przy suficie, zasylikonujemy szpary, które niestety, w starym krzywym domu są między podłogą a ścianą i w sobotę możemy wnosić meble do sypialni, już się nie mogę doczekać bo ten tydzień przespaliśmy u taty na materacu. A od poniedziałku ruszamy z salonem. Tu znów umyśliłam sobie szaro białe paski i nie wiem jak nam to wyjdzie i ogólnie salon w szaro biało czarnym odcieniu. Odnowiliśmy fotel z prl, zrobiliśmy stolik i pufę ze skrzynek, wszystkim się pochwalę jak tylko w domu meble i wszystkie graty wrócą na miejsce bo teraz nawet nie wiem gdzie co mam :)

Ten bałagan w domu już mnie wykańcza, w ganku meble z sypialni, w kuchni meble z sypialni, w łazience meble z sypialni, u taty meble z sypialni, masakra jakaś, już chcę to postawić na miejsce jak najszybciej bo ileż można. Gdyby nie ten parkiet to już dawno byłoby po remoncie, no ale trudno coś kosztem czegoś, naprawdę warto było go wycyklinować bo wygląda teraz przepięknie. 

Dieta zeszła na daaaaleki plan, nie mam czasu na nic, jem co popadnie, nie zwracam uwagi na to co i w jakich ilościach bo naprawdę remont pochłonął mnie całkowicie. 

W tym tygodniu wróciłam już do pracy i zaraz po powrocie jem coś na szybko i idę do stodoły malować meble, wczoraj akurat po południu malowaliśmy w sypialni, dziś też tak samo. Może po tym wszystkim coś ruszy, nawet nie wiem ile ważę, nawet nie wiem gdzie stoi waga.

W pracy mam czas by do Was pozaglądać, zwłaszcza, że już z nadmiarem roboty się obrobiłam i mogę na spokojnie Was poodwiedzać, w końcu.

Także ja lecę do Was a Wy trzymajcie kciuki, żebym już kończyła z tym remontem :)

Miłego dnia życzę wszystkim (pa)

24 czerwca 2015 , Komentarze (7)

I weź tu się człowieku odchudzaj, od samego poniedziałku dzień w dzień ktoś do pracy przynosi ciasto... Nie odmawiam bo to nie ma sensu, nie da się uwierzcie mi, nie ma co nawet próbować odmawiać, "ale weź jeden kawałek, no ode mnie nie weźmiesz, jeden Ci nie zaszkodzi, itd., itp."

No nic, ale staram się trzymać dietę mimo tych ciastkowych szaleństw. W domu nie jem nic słodkiego, nic tłustego, pilnuję się i uwaga! taaaaadam! Zaczęłam ćwiczyć!

W niedzielę wieczorem wytachałam mojego orbiego ze starty gratów, przetarłam szmatką warstwę kurzu i z pewną dozą nieśmiałości weszłam na niego. Jak on teraz skrzeczy, rypi i piszczy, masakra, mąż stwierdził, że trzeba go nasmarować i ma rację bo trochę nieużywany stał... Wytrzymuję na razie po 10 minut, zwłaszcza, że on tak przeraźliwie skrzypi. A wczoraj wyjęłam jeszcze zza szafy mój hula hop, również musiałam użyć szmatki, wytrzeć ładnie, za dużo nie pokręciłam bo mój hula ma masażery, a ja nie mogłam znaleźć mojego pasa łagodzącego obicia. Dziś poszukam. Swego czasu śmigałam na hula, prawie godzinę czasu. Wciąż nie mogę się doprosić męża by mi w rowerze naprawił pedał, już 2 rok rower stoi i czeka na leczenie. Dziś jeszcze sięgnę po twistera, też leży gdzieś za szafą. Póki co nie są to spektakularne wypociny i długie ćwiczenia, ale ważne, że zaczęłam, to jest dla mnie najważniejsze. 

Wczoraj był dzień ojca. Co podarowałyście swoim tatusiom? Ja swojemu upiekłam murzynka i dałam murzynka wraz z 1l mleka zapakowanym we wstążkę, ot tak dla żartów, zwłaszcza, że mój tata uwielbia murzynka z mlekiem. Cieszył się jak dziecko, zwłaszcza z tego mleka :) Mieliśmy ubaw, nie powiem kawałeczek skubnęłam, wyszedł mi faktycznie pyszny, ale to był cieniutki plasterek, tylko żeby spróbować smak. Nie umiem czegoś upiec, ugotować, by później nie sprawdzić jak to smakuje, ot tak dla własnej satysfakcji i na przyszłość, by wiedzieć czego dodać mniej lub więcej. W każdym bądź razie prezent się udał, tata był szczęśliwy i docenił, że to nie jakaś tam czekolada, czy ptasie mleczko tylko własnoręcznie upieczone ciasto :)

No nic uciekam do pracy, a Wam życzę przemiłej środy (pa)