jest tak że czas szybko leci. Przychodzi piątek - moje ważenie i oczywiście chęć poprawy i lepszego zdyscyplinowania się, potem sobota - zakupy i sprzątanie, niedziela Kościółek, duuużo lekcji i uzupełnianie zaległości. No wiadomo w domu to ogarnąć posiłek dla wszystkich jest czas ale dla siebie to już i sił nie ma i czasu szkoda :) i w niedzielę na wieczór mam kolejne postanowienie typu "Marta ty słoniu - weź się ogarnij bo waga znowu pójdzie w górę." Od poniedziałku do piątku mój czas wygląda tak, że zanim się obejrzę to znowu ważenie i wyrzuty sumienia - "Marta zawaliłaś". Ponieważ nie mam czasu gotować (na co dzień mam mamę która gotuje dla wszystkich gdy ja jestem w pracy) to po przyjściu z pracy robię szybkie danie dla siebie typu: ryba i warzywa na patelnie lub kurczak i warzywa na patenie :) Śniadanie to schemat owsianka, jajeczniczka z warzywami lub serek z rzodkiewką i w pracy przegryzka typu jogurt z musli. W diecie mam 4 posiłki ale fizycznie nie mam czasu na cztery dania i dla mnie to za dużo. W miarę ogarnęłam posiłki a i tak waga stanęła. Niby prawie 4 kg spadło ale czemu stanęła. Kalorii nie przekracza, warzyw jest dużo to czemu nie idzie waga w dół. I dzisiaj mnie olśniło - zapomniałam o wodzie i brzuszkach. Ten tydzień to był szalony, weekend też mniej więcej taki sam, ale od dzisiaj popołudnia już jest poprawa. Wypiłam 1,5 litra wody i zrobiłam 30 brzuszków. Nawet spacerek zaliczyłam. Jutro będzie minimum 2 litry wody i 30 brzuszków min. No jak to nie pomoże to będę jeść chleb i popijać wodą. Albo wymienię wagę na bardziej przychylną.