Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Nad morzem robi się pięknie ^^


Po ostatnim tygodniu sztormów, wichur i ulew, które zniechęcały nawet do rozsunięcia sztor (przysięgam, była tak paskudna pogoda, że samo spojrzenie za okno psuło nastrój na cały dzień), nareszcie wyszło słońce.
Wczoraj, wspólnie z drugą Połówką, przeleniuchowaliśmy cały boży dzień; on nareszcie miał wolne, a na mnie przyszła kryska i mięśnie w końcu dobitnie dały mi do zrozumienia, że potrzebują dnia odpoczynku. Może i ze swoją emerycką wydolnością nie robię zbyt długich czy skomplikowanych sesji ćwiczeń, ale same wiecie, jak to jest, kiedy się zaczyna lub wraca do formy. Boli, znaczy działa, znaczy mi też się chwila na regenerację należy :D 
Ale dzisiaj zostałam "zachęcona" (czyt. dostałam motywacyjnego kopa w tyłek ;) ) do wyjścia na dwór i pobiegania, i chociaż absolutnie nie miałam na to najmniejszej ochoty, zebrałam się w sobie, ubrałam i wypełzłam na słoneczko, by zrobić sobie pierwszą w tym roku przebieżkę. Moja rozpiska ma mnie stopniowo przygotowywać do coraz dłuższych biegów, bo nie widzę sensu w pędzeniu na złamanie karku od początku ćwiczeń, a potem w umieraniu na jakiejś zapomnianej wydmie pośrodku lasu :D
Teraz cieszę się, że zrobiłam to dla siebie, pogoda jest wspaniała, wprawdzie jeszcze chłodno, ale za to powietrze świeże i ożywcze. Szary, pozbawiony liści las nabrał kolorów w prześwitach, istna uczta dla oczu. Pożarłam szybkie drugie śniadanie, wskakuję pod prysznic i wracam na zewnątrz, tym razem na spokojniejszy spacer.

JADŁOSPIS
Sobota:

Śniadanie: Zielony omlet z ziarnami + pomidor (max. 460kcal)
             31g białek, 12,1g węglowodanów , 27,5g tłuszczów
II Śniadanie: Mus z dużej marchwi i jabłek
Obiad: Dwie bitki z chudego mięsa z kaszą gryczaną i fasolką szparagową
Kolacja: Sałatka z pomidorem, ziarnami o sokiem cytrynowym

Śniadanie z przewagą białek i zdrowych tłuszczów. Węglowodany pochodziły z otrębów oraz sporego pomidora. Obiadem obżarłam się, za przeproszeniem jak świnia, także do swoich zadań bojowych dorzucam baczną naukę o szacowaniu porcji jakie mój żołądek może zmieścić. Zwykle jest tak, że oczy by zjadły, a brzuch często nie może, wiecznie coś zostawiam lub wyrzucam... (zły Pasztet, niedobry!) Złapałam się również na tym, że u mnie mus z owoców lepiej przesunąć na później, zaś po kolacji byłam głodna, dlatego też pracuję nad znalezieniem czegoś równie lekkiego, ale bardziej sycącego, by nie musieć zapijać głodu sokiem. Może mogłybyście coś polecić?  

Sobota:
Śniadanie: Druga porcja wczorajszego omletu
II Śniadanie: po bieganiu - duży banan i resztki omletu z dwiema łyżkami kaszy gryczanej
Obiad: cukiniowe spaghetti meksykańskie
Deser:
krem czekoladowy na bazie awokado
Kolacja:
Wysokobiałkowa pasta z twarogiem, tuńczykiem i jajkiem

Reszta dnia upłynie mi chyba w kuchni, pod znakiem eksperymentów. Powinni mi wydzielić tam przestrzeń na mini-laboratorium... :D
Miłej niedzieli ^^