Ostatnio naszło mnie na wspominki. I odgrzebując w pamięci chwile, do których nie chciałam wracać, mierząc się z demonami przeszłości dotarło do mnie, kiedy tak naprawdę przewartościowałam sobie życie.
Byłam w dwóch związkach. Pierwszy typowo gówniarski, w dodatku zapoczątkowany przez internet i mający cechy relacji na odległość, bo widywaliśmy się co 2 tygodnie na weekendy. Nie wdając się w szczegóły, wszystko tam było nie tak. Na czele z faktem, że wstydziłam się przy nim jeść. Nie jadłam już dzień przed jego przyjazdem żeby mieć płaski brzuch (przy stu kilogramach było to zgoła karkołomne wyzwanie) i potem w trakcie jego dwudniowego pobytu u mnie. Jeszcze nie przyjechał, a ja już myślałam o tym, czego się nawpierdzielam jak tylko zamknę za nim drzwi.
A z drugim związkiem było inaczej. Lepiej, choć też nie bez odchyłów. I też na początku bałam się jedzenia, dlatego kategorycznie odmawiałam przenocowania biednego dojeżdżającego do mnie 30 km w jedną stronę chłopaka i wyganiałam go do siebie o 2:00 wiedząc, że ma na 7:00 do pracy. No bo gdyby został, musiałabym ZJEŚĆ z nim śniadanie. Ale spędzaliśmy razem coraz więcej czasu i nie dało się ukryć, że w momencie, w którym on już pęka po połowie pizzy, ja mogłabym wciągnąć nosem jeszcze drugie tyle. Albo na wakacjach, kiedy jemu wystarczały z rana dwie kanapki i jogurt, bo wiedział, że na obiad czeka go obfita porcja w restauracji, ja byłam bliska łez, że muszę udawać, iż mnie podobna porcja też usatysfakcjonuje. Z trudem nie dojadałam wszystkiego, co słodkie, i co nie przeszło jego wstępnej degustacji, więc nie jadł porcji do końca. Resztkami sił powstrzymywałam się, żeby na wypad na piknik nad jezioro brać ze sobą kabanosy i warzywa, a nie chipsy, cukierki, ciastka, chrupki, paluszki, napoje, i jeszcze potem iść na lody... Zaczęło do mnie docierać, że coś jest ze mną nie tak, skoro wielki facet je mniej ode mnie. Wywoływało to frustrację. Tak samo jak jego nieśmiałe prośby o wyjście gdzieś w środku lata, kiedy najchętniej zamknęłabym się w piwnicy, bo tylko tam było w miarę chłodno. A jemu we łbie były jakieś spacery, pływanie, rowery, ogniska i inne durnoty. A PRZECIEŻ TO WSZYSTKO WYMAGAŁO WYSIŁKU. A dla mnie wystarczającym wysiłkiem było przetrwanie upałów w domu. Wyżywałam się na nim jak mogłam, chociażby nie szczędząc mu uwag, że powinien schudnąć, bo przytył kilka kilo od naszej pierwszej randki i czuję się oszukana, a ja chudnąć nie muszę, bo byłam tak samo gruba kiedy mnie pierwszy raz zobaczył, jak i później. Ale od uczucia, że coś jest mocno nie halo, i tak nie mogłam się opędzić. Ostatni trybik wskoczył na swoje miejsce kiedy weszłam na wagę. Ot i cała tajemnica... sukcesu? Nie, powrotu na dobre tory i do normalności. Kuracji. Leczenia. I BUDOWANIA TEGO LOTNISKA
iw-nowa
11 sierpnia 2017, 13:13Jak człowiek jest młody, to w ogóle błądzi i ma te związki jakie ma :))), dobrze że wyszłaś na prostą!
roogirl
2 sierpnia 2017, 12:05Aż mi się przypomniało jak ja kiedyś wstydziłam się jeść przy ludziach gdzieś pod koniec podstawówki i w liceum :)
VITALIJKA1986
3 sierpnia 2017, 11:52Tez przechodzilam taki etap w swoim zyciu............Bylam glodna ale dla Zasady nie jadlam NIC bo sie wstydzilam.Zwlaszcza jak chudsze kolezanki byly obok hehe
reghina
2 sierpnia 2017, 08:17Wszystko siedzi nam w głowach, dobrze sobie to poukładać wtedy łatwe jest nawet odchudzanie. Pięknie wyglądasz, pozdrawiam
theSnorkMaiden
1 sierpnia 2017, 22:42Wszystko jest tam w glowie i podswiadomosci.
VITALIJKA1986
1 sierpnia 2017, 22:38Jestem z Ciebie dumna!:D Piekna przemiana i lubie Ciebie czytac! Masz instagram?
silene_1310
1 sierpnia 2017, 22:44Niee, mam całą pamięć w telefonie zawaloną książkami i muzyką, szkoda miejsca na Instagram :D.
silene_1310
1 sierpnia 2017, 22:44Komentarz został usunięty
VITALIJKA1986
1 sierpnia 2017, 23:49AAA to super!!!:D
RapsberryAnn
2 sierpnia 2017, 13:07mądra dziewczyna ze nie ma instagrama ;D
NowaJaPoPorodzie25
1 sierpnia 2017, 21:11Masz bardzo interesujące i wciągające wpisy:-) fajnie się to czyta! :)