Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Wychodzenie z redukcji - tydzień 3.


Co mogę powiedzieć, no. Jest dobrze. Albo inaczej: jest lepiej niż u większości. 

Poprosiłam o zmianę diety na ten tydzień. To znaczy kalorykę i makroskładniki pozostawiłam w fachowych rękach, natomiast sama zaproponowałam zmianę ilości posiłków i kondensację jedzenia w czterech zamiast sześciu, a zamiast białka w prochu "normalne" jedzenie. Nie mam nic do białka w prochu, ale jak już mam jeść coś ze sztucznymi słodzikami, to wolałabym chociażby posłodzić sobie kawę czy pożuć gumę i truć się aspartamem czy sukralozą w ten sposób, a nie pijąc mało smaczny koktajl zamiast wciągnięcia rybki czy kabanosa. 

Błagania zostały wysłuchane i ten tydzień zaczęłam z jedzeniem wysypującym się z talerza. I o to chodzi, i to mnie się podoba! Bo widzicie, mam takie jedno małe-wielkie marzenie - nie myśleć o jedzeniu. I większe porcje spożywane rzadziej w moim przypadku zdecydowanie temu sprzyjają. Na tyle, że nie wykonałam skoku w bok ani z pizzą, ani z sernikiem, ani z tartaletkami z rabarbarem... Lista tuczącego żarcia przewijającego się w tym tygodniu przed moim nosem była o wiele, wiele dłuższa. 

Zdarzyło się podeżreć trochę owoców, słonych paluszków czy miętówek, ale nie biczowałabym się za takie "występki", w końcu dążę do tego, żeby żyć normalnie, a nie żyć odchudzając się. Obwarowałam się w tej nieszczęsnej pracy w biurze, w którym koleżanki zajmują się głównie jedzeniem delicji, takimi przysmakami jak cukierki bez cukru, erytrytol, pestki słonecznika, kawa zbożowa, cynamon, kurkuma, woda smakowa Arctic (ta bez dosładzaczy, tylko z aromatem), napój kokosowy z Alpro... Ogólnie w biurku więcej mam żarcia niż papierów, ale przynajmniej w razie mentalnego ssania mam co ciągać i przeżuwać zamiast wystawionego w kuchni ciasta. W domu też podobnie, klecę sobie jakieś dziwne placki z cukinii i żytniej mąki, galaretki, dziś na kolację zapodany został białkowy baton (z tych lepszych, słodzony stewią, bez soi, na samych naturalnych składnikach i izolacie - polecam sernikową serię marki Ansi) żeby zaznać jakiejś słodyczy w życiu... I mój cel realizuje się sam - jedzenie nie determinuje mojego humoru, nie dominuje myśli i nie spędzam życia na odliczaniu do cheata, ani nie rzucam się na wszystko co jadalne (albo i nie do końca - zdziwiłby się, kto nigdy nie miał kompulsa, jakie rzeczy byłam w stanie włożyć do ust). Jest po prostu... NORMALNIE. A w konfrontacji z wszystkimi ostrzeżeniami, że wychodzenie z diety jest gorsze od samej diety, mogę chyba uznać to za mini-mini sukcesik!

  • iw-nowa

    iw-nowa

    5 sierpnia 2017, 20:30

    Oprócz schudnięcia tych paru (w sumie max. 5) kilo mam takie marzenie, żeby też potem już normalnie jeść, nie katując się za bardzo. Chociaż w moim przypadku i wieku to oznacza jednak tak czy inaczej rezygnację ze słodyczy, inaczej jest słabo. U Ciebie ciągle jeszcze młodość pomaga :)))

  • iw-nowa

    iw-nowa

    5 sierpnia 2017, 20:30

    Komentarz został usunięty

  • iw-nowa

    iw-nowa

    5 sierpnia 2017, 20:27

    Nadrobię na spokojnie to, czego nie doczytałam, póki co serdecznie Cię ściskam i trzymam nieustająco za Ciebie kciuki Piękna!!! :)))

  • theSnorkMaiden

    theSnorkMaiden

    5 sierpnia 2017, 08:26

    No tak wychodzenie z diety to jest problem zwlaszcza dla mnie. Swietnir sobie radzisz

  • angelisia69

    angelisia69

    5 sierpnia 2017, 03:03

    oj tak dla wielu wychodzenie z diety to bardzo ciezki okres,wrecz pulapka.bo schudnac tak naprawde-zaden problem przy odrobinie silnej woli,ale utrzymac ta wage pozniej na lata i nie popasc "w samozachwyt nad wlasna figura" to juz wyzsza szkola jazdy.Ale po twoim rozsadku,wiem ze sobie dasz rade ;-) jak sama wiesz "żarcie nie zajac nie ucieknie" za miesiac,rok,kilka lat-tez kupisz delicje/ciastka/chipsy itd.wiec po co jesc teraz na zapas? ;-)

    • silene_1310

      silene_1310

      5 sierpnia 2017, 07:08

      Nie mam nic przeciwko samozachwytowi, chyba że prowadzi on do "wyglądam już tak super, że mogę wszystko wpierdzielać i nic się nie stanie". Wiem właśnie, że jedzenie nie ucieknie, a nawet będzie go z biegiem lat na świecie coraz więcej i wybór będzie się mnożył :). Dlatego dążę do nie myślenia o tym, co by tu opędzlować na czita, a jedynie o tym, czy włączyłam piekarnik przed wyjściem z domu- czyli bycia jedzeniowym normalersem :).