Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
„jeszcze tylko skalpel i weekend”


...parafrazując znane stwierdzenie, że jeszcze tylko lanie i wakacje :)

Za mną już prawie ukończony trzeci tydzień regularnych ćwiczeń. Z jednej stronz sprawia mi to swego rodzaju przyjemność, ale z drugiej musze przyznać, że jak się budzę rano w środę ze świadomością, że jak dzisiaj mój mężczyzna pójdzie do pracy to będę mogła wrócić z książką do łóżka zamiast się pocić na macie, to ogarnia mnie niewysłowiony stan błogości. Tak samo przyjemnie zrobi mi się jutro, gdy o 6:40 skończę Skalpel Chodakowskiej i zawinę matę aż do poniedziałku.

Wspominam o tym w kontekście wpisu, który ostatnio znalazłam na blogu TipsForWoman, dotyczący uzależnienia od ćwiczeń. Ku mojemu zaskoczeniu dowiedziałam się, że jest to coraz częściej pojawiający się problem. I tak się właśnie zastanawiam (zazwyczaj rano biorąc prysznic), czy takie uzależnienie grozi również mi?

Otóż, moje Drogie, nie :) mam nieodparte wrażenie, że uzaleznienie od ćwiczeń, czy też szeroko pojętej aktywności fizycznej – komu jak komu – ale mi na pewno nie grozi:) prędzej wpadnę w jakieś psychozy jedzeniowe...

Np. Wczoraj/dzisiaj...

Od momentu jak zaczęłam pić szejki JuicePlus to jeden wsuwam na drugie śniadane, a drugi na kolację. Wczoraj wieczorny szejk sobie odpuściłam, bo wsunęłam cztery kawałeczki sushi i jedną kuleczkę Giotto (tak to się chyba pisze...). W każdym razie na tym się niestety nie skończyło. Na dokładkę zrobiłam sobie jeszcze dwa opiekane sandwicze z podwójna porcją sera i jak je już wmłóciłam (co zajęło raptem kilka minut) to napadły mnie wyrzuty sumienia. Tak silne, że rozważałam wsadzenie sobie szczoteczki do zębów głęboko w przełyk. Ostatecznie zamiast przytulać muszlę postanowiłam, że dzisiaj po prostu mniej zjem i zamiast dwóch szejków wypiję w ciągu dnia trzy. Bardzo lubię jeść i powstrzymywanie się od tego, żeby czasem wciągnąć jakiegoś fast food’a albo danie z makaronem kosztuje mnie naprawdę sporo (moja silna wola też zaczęła ćwiczyć swoje mięśnie :) ), a jednak z drugiej strony wyrzuty sumienia, które mnie potem łapią sa coraz straszliwsze.

Tez tak macie z wyrzutami? A jak to wygląda u Was z ćwiczeniem? Czy rzeczywiście czujecie w sobie rosnącą miłość i przywiązanie do ruchu?

Pozdrawiam z mokrego Berlina ;)