Po zwiedzaniu nastąpiła kolacja, przygotowanie logistyki, minutowego harmonogramu zadań dnia następnego i można było iść spać. Leżąc w łóżku z zamkniętymi oczami dokonałem ostatniej weryfikacji prognozy wyniku i taktyki na bieg. W zasadzie dystans do przebiegnięcia był niestandaryzowany, zatem wynik nieporównywalny z żadnymi innymi zawodami. Dlatego można było podejść do tego startu czysto turystycznie, jak do ciekawostki, której dotąd w biegowym świecie nie było – i pobiec na luzie. I tak też zamierzałem zrobić początkowo - dopóki nie zastanowiłem się nad podstawowym parametrem takiej trasy: jak szybko mam właściwie nią biec. Jak najszybciej? Nie, to tak nie działa :) Jeśli np. pobiegnę tempem na piątkę, wyczerpię siły zbyt wcześnie i samochód pościgowy dogoni mnie słaniającego się poboczem. Jeśli zaś pobiegnę wolniej, tempem maratońskim, zostanę złapany jeszcze w pełni sił. Właściwe tempo powinno być gdzieś pośrodku – tylko pytanie, gdzie? Na szczęście organizator udostępnił na stronie imprezy kalkulator. Przy jego pomocy operując suwaczkiem dystansu można było odczytać wymagane do jego przebiegnięcia tempo i ocenić, czy przez tenże dystans damy radę je utrzymać.
Wynik tego ćwiczenia powiedział mi, że powinienem dać radę przebiec akurat półmaraton z małym hakiem. W tej sytuacji postanowiłem zawalczyć o nową życiówkę na tym dystansie, a po jego pokonaniu resztą sił, zwalniając możliwie jak najmniej, dobiec do 23-go kilometra zanim dotrze tam pościg. Szykowała się więc ostra walka. Dlatego właśnie zimny kufel piwa i słodkości z kafejek były tego dnia nie dla mnie.
Utwierdziwszy się w przekonaniu, że założenia taktyczne są dobre, przystąpiłem do ostatniej tego dnia, ale wcale nie najmniej ważnej fazy przygotowań – wizualizacji sukcesu. Starałem się to zrobić korzystając z technik mentalnych, poznanych na ostatnim wykładzie mojego klubu biegowego, ale nie mogąc ich sobie dobrze przypomnieć po prostu poszedłem na żywioł. Wyobraziłem sobie, jak ruszam, pozwalam narwańcom się wyprzedzić, przebiegam kolejne kilometry, pilnuję techniki i czasu, aż wreszcie sam zaczynam wyprzedzać słabnących i ostro finiszuję, uciekając przed doganiającym mnie samochodem z metą. Byłem pewny swojej formy i to przekonanie sprawiło, że wizja sukcesu była silna i niezakłócona. Spokojnie odpłynąłem w objęcia Morfeusza.
Mirajanee
8 maja 2014, 06:14Siła wyobraźni jest ogromna :) Jest pan niczym bohater dobrej książki akcji - skupiony na celu, rozważając spektrum możliwości. Nie myślał pan może o napisaniu kiedyś książki? Płynność wypowiedzi w pana relacjach, styl.. Wszystko to świadczy dla mnie o tym, że jest pan nie tylko dobrym strategiem i biegaczem, ale także znakomitym pisarzem. Taki współczesny bohater, którego silną stroną na pewno jest otwarty umysł :)
strach3
8 maja 2014, 07:29...a do tego, jak widzę, wzór dla młodzieży - to mnie cieszy najbardziej, serio. Dzięki za motywujące słowa, podeprę się nimi jako vox populi jeśli ktoś kiedyś powie, że bez sensu ta pisanina. Może na starość spiszę biegowe memuary ;)