Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Wings for Life. Część IV: W samo południe


Ruszyliśmy punktualnie o 12:00. 35 000 biegaczy na całym świecie dokładnie w tej samej chwili, z tego ponad 1100 w Poznaniu. Kilkaset osób przed sobą to nie jest dużo, dzięki strefom przekłada się na raptem kilkadziesiąt do wyprzedzenia, więc dość szybko faza lawirowania w tłumie skończyła się i można było ustabilizować zaplanowaną prędkość docelową. W moim przypadku 5:15, ale choć bardzo się starałem nie dać się ponieść, to mimowolnie wychodziło inaczej. Na podbiegach nie traciłem, a jednocześnie na zbiegach zyskiwałem, skutkiem czego kolejne kilometry wychodziły nieco szybciej niż wskazywał plan. Wreszcie machnąłem ręką - przecież nie będę tracił sił na to aby hamować! – i przestawiłem się na kontrolę tętna. Biegło się rewelacyjnie. Temperatura była idealna, dokuczliwy wcześniej wiatr wszedł w rolę sprzymierzeńca, a i słońce nie ważyło się przeszkadzać. Przebiegliśmy wzdłuż południowego brzegu jeziora i okrążyliśmy Stare Miasto. Biegnąc, rozpoznawałem zwiedzone dzień wcześniej miejsca. Wszędzie stali kibicujący przechodnie i dzieci, czekające z wyciągniętymi rączkami, aby im przybić piątkę. Mijaliśmy  kolejne zakręty i punkty nawadniania, kolejne ulice. Na tym etapie już nikt mnie nie wyprzedzał. Wybiegane harpagany były już daleko z przodu, narwańcy spalili się i zostali z tyłu, więc biegło się w z grubsza stabilnych grupkach. Gdy po każdym kilometrze zegarek wibrując zaznaczał międzyczas, sprawdzałem go i widziałem, że cały czas robię nadróbki, biegnąc trochę szybciej od założonego tempa. Trochę mnie to niepokoiło, ale na szczęście tętno było tak korzystne i stabilne, że przez chwilę zwątpiłem, czy odczyt jest prawidłowy. Dla zainteresowanych zapis biegu jest tu: http://www.endomondo.com/workouts/334318151/14544270

Po 10-tym kilometrze wdusiłem w siebie batona energetycznego i stwierdziłem, że mam jeszcze zaskakująco duży zapas sił. Z ciekawości poprawiłem na chwilę w zegarku referencyjne tempo o 5 sekund na kilometr i okazało się, że nie mam do niego żadnej straty. To był kluczowy moment tego biegu – będąc na półmetku miałem dobry czas i czułem, że dam radę utrzymać tempo aż do końca. Biegłem więc dalej już swobodnie celując w tempo 5:10. Pomimo odkładającego się jednak powoli zmęczenia i podbiegów, które wyrosły przed nami, na kolejnych kilometrach udawało się dalej powiększać wypracowany już zapas czasu. Mimo wszystko podbiegi, niezbyt strome lecz jednak długie, dały wszystkim trochę w kość, więc trzeba było przestać wieźć się na plecach innych, zwalniających już biegaczy i postawić na samodzielną kontrolę tempa.

Po zaliczeniu wodopoju na 15-stym kilometrze obliczyłem sobie, co by się musiało stać, abym nie zrobił życiówki. Wyszło mi, że to praktycznie niemożliwe. Podbieg, który wreszcie się skończył, sponiewierał moich rywali bardziej niż mnie i teraz zacząłem ich mijać jeszcze szybciej. W tym momencie po raz kolejny podziękowałem sobie za trenowanie biegów z narastającą prędkością. Gdy minąłem oznaczony białą flagą 20-sty kilometr i rozpocząłem finisz półmaratoński, nastąpiła istna rzeź niewiniątek. Wiedziałem już, że życiówka będzie jak z bajki i poleciałem po nią jak na skrzydłach, wyprzedzając innych zawodników całymi grupkami. Dystans 21097 metrów przypadł tuż przed kolejnym punktem nawadniania, niewątpliwie ustawionym tu nieprzypadkowo. Szczęśliwy chwyciłem kubek z izotonikiem i na kilka krótkich chwil przeszedłem do marszu, inaczej nie byłbym w stanie trafić płynem do ust. Jednak gdy tylko kubek został opróżniony, poderwałem się do dalszego biegu. I to było coś zupełnie nowego, nigdy dotąd po minięciu mety nikt nie kazał mi się dalej męczyć! Śmiertelnie zmęczonemu przecież człowiekowi! ;) Najpierw więc szło to powoli, ale po paru chwilach nogi odzyskały większość wigoru. Po kolejnych metrach weszły w tempo wolniejsze może niż wcześniej, ale wciąż przyzwoite i pozwalające poprawić wynik jeszcze o kawałek, zanim dogoni mnie samochód pościgowy. Zaplanowałem przecież walkę o 23 km, choć tak dobry czas na dwudziestym pierwszym oznaczał, że zmagania potrwają dłużej. W nagrodę za przekroczenie planu musiałem więc znaleźć siły na dodatkowe 5 minut biegu.

  • Mirajanee

    Mirajanee

    9 maja 2014, 15:12

    Musi pan mieć świetną kondycję O.O Gratulacje takiej formy :) A z ciekawości zapytam, czy będzie jakiś wpis w stylu retrospekcji, odnośnie jak pan zaczął przygodę z bieganiem?

    • strach3

      strach3

      9 maja 2014, 15:26

      Początki tej przygody giną w pomroce niepamięci... Nie myślałem o takim wpisie, ale kto wie, może kiedyś, pomysł w sumie dobry.

  • Wiosna122

    Wiosna122

    9 maja 2014, 09:02

    chyba bym padła po takim maratonie ;D