Miałem coś napisać o sobotnim (24.maja) Biegu Ulicą Piotrkowską w Łodzi. Szczerze mówiąc specjalnie nie ma o czym, ale z drugiej strony każde zawody to jednak jakieś przeżycie, więc chyba warto te wspomnienia zachować.
Po tym, jak dwa tygodnie wcześniej na Ekidenie poprawiłem życiówkę bez wyrzygu na mecie, wiedziałem, że jestem w doskonałej formie. Szykowałem się więc na kolejną poprawkę. Niestety na 4 dni przed zawodami stało się jasne, że pogoda zmienia się na letnią permanentnie i nie ma szans, aby w tym terminie zrobiła sobie wolne. Zapowiadali upał pod 30C, który nie wyklucza wprawdzie biegania w ogóle (właśnie tak zresztą wyglądał mój debiut na zawodach), ale szanse na życiówkę redukuje niemal do zera. Co prawda o 18:30, gdy ruszać miał bieg, jest już nieco chłodniej, ale raptem o 2-3 stopnie.
Nie mając wpływu na pogodę, zrobiłem przynajmniej to, co mogłem. Chodząc po ulicach omijałem szerokim łukiem cień, aby adaptować organizm do wysokiej temperatury. Oczywiście adaptacja bezwysiłkowa to coś zupełnie innego, ale zawsze coś. Poza tym kupiłem biały singlet, czyli koszulkę bez rękawków. Ostatnie zawody pokazały mi, że jednak robi to pewną różnicę.
Tym razem na zawody przyjechałem z kibicami w osobach mojej córki i jej mamy. Zuzia już kiedyś była na mecie, czasem też robimy wspólny trening rowerowo-biegowy, ale chcę jej zaszczepiać sportowe wzorce jak najczęściej. Może kiedyś złapie tego bakcyla tak, jak ja.
Głównym sponsorem biegu była sieć drogerii Rossman, stąd nazwa biegu. Miasteczko biegowe, start i meta zorganizowane były w okolicach Manufaktury. Do biegu zapisało się 3000 osób, więc w całym centrum handlowym pełno było ubranych na sportowo ludzi z przyczepionymi numerami startowymi. Najpierw szybko odebrałem całkiem fajny pakiet startowy (koszulka techniczna, słodycze, izo). Potem chcąc wykorzystać czas pozostały do startu, dołączyłem do dziewczyn w Eksperymentarium (fajne, polecam jak ktoś nie był a ma wolną godzinkę). Jednocześnie regularnie popijałem izo, aby zachować dobry stopień nawodnienia.
O 18:00 dla odgonienia senności (spałem tylko 5 godzin, wstać musiałem o świcie, potem podróż łącznie 250 km autem) i nie ukrywam, także w celach dopingowych wypiłem podwójne espresso. Zaraz potem odwiedziłem toaletę, by zmniejszyć wagę startową sposobem numer jeden. Na korytarzu przywitała mnie kilometrowa kolejka przestępujących z nogi na nogę biegaczy. Wykonawszy zadanie udałem się na rozgrzewkę, niestety zostało na nią symboliczne 5 minut, bo w kolejce straciłem zbyt wiele czasu. Potem poszedłem na start, gdzie ku mojej radości wyznaczone były strefy czasowe. Pogoda znacznie się poprawiła – słońce skryło się za chmurami, a w powietrzu wisiał deszcz, choć wciąż było gorąco. Ustawiłem się w połowie strefy, biegnącej na 45:00. Chwila czekania, strzał i lecimy.
Mirajanee
28 maja 2014, 16:47Zawsze wiesz, jak przerwać w kulminacyjnym momencie.., czekam na ciąg dalszy :)