Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Orlen Warsaw Marathon - część V: Impreza na całego


Na Witosa agrafka. Patrzę na ludzi nawracających z przeciwka, ich krok biegowy wcale nie wygląda dobrze, mój pewnie jest taki sam. Nieuchronnie zbliżam się do ściany, spodziewanej między 32 a 35. km, czas więc odpalić w jej stronę torpedę w postaci ostatniego żelu z kofeiną. Mam jeszcze jeden zwykły, ale bardzo słodki, głęboko schowany i raczej awaryjny. Skręt w Beethovena, a potem Sobieskiego. Coraz ciężej, tu już walczy się głową.

Kolejne kilometry, coraz trudniej się oprzeć pokusie przejścia do marszu. Ale jeszcze się podrywam. Co jakiś czas daję nawet radę przyoblec na twarz grymas udający uśmiech i zapozować do kamer. Od 15-go km puls powoli, ale stale się podnosi i teraz przekroczył 170. Odmierzam dystans do końca, ale umysł płata mi figle. 42 minus 34.5 to 8 czy 7? Na 36-stym km czuję kryzys. Nie taki obezwładniający zwany ścianą, jednak gdy nagle dochodzi mnie zając, nie mam woli żeby zawalczyć o czystą pozycję. Czuję słabość, obojętność, na przemian gorąco i chłód. Na parę chwil pozwalam się połknąć, ale tak biegnie się gorzej, więc w końcu zmuszam się do otwarcia przepustnicy i dzida do przodu. No, taka krótka dzida. Dzidka. Odskakuję trochę, ale kosztuje to dużo siły. Myśli gęstnieją jak smoła, niech to się skończy. Puls przekroczył próg beztlenowy. 38. km, zostały 3 czy 4? Nieważne, już niedaleko, tyle dociąga się na oparach... tylko, że niekoniecznie tym tempem. Jeśli mam je utrzymać, trzeba się ratować. Sięgam po ostatni żel, którego miałem nie ruszać. Jest w kieszonce z kluczykami do auta, których bardzo nie chciałbym zgubić, dostęp niewygodny, więc chwilę się morduję z uwolnieniem. Uff, kieszonka zasunięta, kluczyki bezpieczne... wtem jakiś hałas. Oglądam się, o szit, zgubiłem jeden bidon...; ale szkoda mi 10 sekund na powrót, spisuję na straty, chyba był już prawie pusty. Przeraźliwie słodki żel popijam resztką z drugiego.

Powiśle, skręcamy w kierunku rzeki i widać już most Świętokrzyski! Tam jest trochę do góry, ale i tak powinienem się poczuć jak koń blisko stajni. Tymczasem nienawidzę stanu w jakim jestem i biegania w ogóle. Zostały 2 km. Staram się nie sprawdzać co chwila „ile jeszcze”, tylko skupić się na równym rytmie i myśleniu o czymś innym. Zbiegam z mostu, zakręt, przede mną brama z napisem „zostało 1400 m”… niedaleko, ale każde 100 m boli gdy nie można zwolnić. Mam dość, dość, DOŚĆ! Z jednej strony głos „walcz, po to tu jesteś” a z drugiej „a srał to pies, po co ci to”. Zając wciąż z tyłu, więc korzystam z zapasu i trochę zwalniam, dając się wyprzedzić paru osobom. Choć przecież ja sam wciąż wyprzedzam innych nawet bardziej... czego nie widzę, ale progres w rankingu w tabelce z międzyczasami mówi to wyraźnie – od półmetka połknąłem  400 osób.

Ostatni leciutki podbieg i ostatnia prosta… o nie, przedostatnia, brama jest przecież za zakrętem. To raptem 200 m dalej, ale teraz robi różnicę. Jakiś kibic krzyczy „zostało 500 m” – no tak, to już niewiele, dam radę. Nie mam ambicji, żeby włączyć dopalacz i wpaść na metę jak odrzutowiec, trochę jednak udaje się jeszcze wykrzesać. Przyspieszam nieco i pokonuję ostatnie metry z rękami w górze. Wreszcie koniec. Co za nieopisana ulga. Gdy tylko odsuwam się na bezpieczną odległość od mety, prędkość chodu spada do poziomu szybkiej dżdżownicy. Wreszcie nie boli brzuch, za to niemiłosiernie pieką stopy. Ale to nic, myślę tylko o jednym: jestem maratończykiem i złamałem 3:30 na debiucie!

cdn.

  • avinnion

    avinnion

    1 maja 2015, 14:48

    kurde dlatego ja nie biegam w żadnych biegach na czas, odpadłabym od razu i na zawsze zniechęciła się do biegania :). Dziś przeczytałam w artykule o maratończykach, ze w Pl biega 3 mln osób i z tego to tylko 500 tyś prawdziwych pasjonatów. Bardzo trafione

    • strach3

      strach3

      1 maja 2015, 18:28

      Nie każdy ma gen ścigania. Ale spróbuj kiedyś tak bez spiny i parcia na wynik - towarzysko lub w ramach turystyki biegowej. Atmosfera jest naprawdę fajna, warto to przeżyć chociaż raz.

  • curly.wirly

    curly.wirly

    1 maja 2015, 09:45

    Jak zwykle Tobie pisze: Lubie Ciebie czytac :) Sama raczej nie mam szans na maraton, ale czytajac Twoje relacje to chociaz troche wiem co to za przezycie i jakie emocje temu towarzysza. Piszesz ze cdn wiec czekam z niecierpliwoscia;)

    • strach3

      strach3

      1 maja 2015, 18:18

      Dziękuję. Nie wyłączajcie odbiorników, dziś lub jutro opis pomaratońskiego zgonu :)

  • ggeisha

    ggeisha

    1 maja 2015, 08:44

    Powinieneś książki pisać! Aż się spociłam czytając tę relację. Na następny raz chcę Cię widzieć w gronie trójkołamaczy. Masz, chłopue, potencjał!

    • strach3

      strach3

      1 maja 2015, 18:25

      Dzięki. Potencjał na 2:59 może mam, ale przekucie go na wynik wymaga wielu wyrzeczeń, widzę po kolegach. Nie wiem, czy się zdecyduję, inne rzeczy w życiu też są ważne.

    • ggeisha

      ggeisha

      1 maja 2015, 19:44

      Uda Ci się wszystko pogodzić. Skoro mi się udaje, a mam mnóstwo na głowie - to jest to możliwe!

  • Magdalena762013

    Magdalena762013

    30 kwietnia 2015, 23:15

    Niezle przezycie. Fajnie opisane do tego. Od polmetka polknalem 400 osob - no tak, w takim biegu spala sie chyba sporo kalorii:).

    • strach3

      strach3

      30 kwietnia 2015, 23:16

      raptem 2500 :)