Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Porażka :(


Wczoraj praktycznie cały dzień żarłam. Rano o 7.30 dwie kromeczki ciemnego chleba z  szynką z indyka, serem żółtym i do tego kawa z mlekiem (oczywiście bez cukru), ok 11 zjadłam jogurt z ziarnami, ok 13 (wiem trochę za wcześnie... ale tak miałam przerwę w pracy) zjadłam 2 kromki ciemnego chleba z wędliną pieczoną przez siebie i do tego grecka sałatka - taka forma obiadu :), ok 17 zjadłam trzy kromki ciemnego chleba zapiekane w piekarniku z kapustą kiszoną, pieczarkami i serem zółtym i niestety o 20 się zaczęło... dojadanie. Pochłonęłam całego grejpfruta, pół makreli i popiłam sobie to jeszcze dwoma lampkami wina :( Aaaaaaaaaaaaa, jeszcze jadłam popcorn z córką, bo przecież taki zapach się unosił, że musiałam się skusić :( Ona jest bardz, bardzo szczupła, więc czasami jej pozwalam...
MASAKRA! Takim sposobem to ja w życiu nie schudnę tych 10kg do czerwca!  Jakby nie patrzeć wciągnęłam wczoraj 7 kromek chleba!!! To są te małe kromeczki chleba z foremki, czyli normalnych byłoby mniej, ale jednak to strasznie dużo :(
No i jakby nie patrzeć mam już dziś 76,1 :(((
Planuję w poniedziałek tygodniowy wyjazd do Zakopca na narty i znowu się boję, bo tam wszędzie będą czekać pokusy. Oscypki, które uwielbiam, pizza na Krupówkach, szarlotka itd, itd... Będę fizycznie dawać sobie w kość na stokach, ale czy to wystarczy, żeby nie przytyć??? Zwariować można!!! Jeszcze tam nie dojechałam, a już mam stresa, że będę musiała na każdym kroku się pilnować. Bez sensu :((