Nie wytrzymałam i zważyłam się dzisiaj. Waga bez zmian ani + ani - . Nie lubię jak tak długo (2-3 dni) nic się nie dzieje, bo zwykle oznacza to katastrofę. Nadal stoję przy 66,6. Diabelskie cyfry .
Dziś spokojne, ja się zrewanżowałam i dziś ja przygotowałam śniadanie do łóżka z "małą" różnicą mojego talerza ;) , ale kucharz decyduje ;) hehhhh Na obiad kapuśniaczek plus kromeczka z konserwą własnej roboty, ale wydaje mi się, że nie było grzechu ;). Za to jutro na śniadanie na pewno będzie pizzerinka z piekarni oddalonej o 2 km po którą pójdę oczywiście pieszo, czyli z rana 4 km zaliczę. Przepraszam, ale muszę takie rodzinne postanowienie śniadania przed wyjazdem. Nie mogłam odmówić, miesiąc mnie nie będzie i każdy chyba jakoś chce, abym zwróciła na niego przed wyjazdem uwagę.
Pewnie rano też będę ciekawa i wskoczę na tą cholerną wagę no ale w końcu to tylko do poniedziałku, bo potem gdzie ja się będę ważyć.Ale może ta "rozłąka" najbardziej mi się przyda i mnie po powrocie miło zaskoczy.
Miłego popołudnia :)
Idziemy z mężusiem do kuchni robić kaffkę ;)