Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dwudziesty dzien!


Dwudziesty dzien diety. Zaczynaja sie schody. Pokusy coraz silniejsze. Dzien zaczynal sie fajnie i wszystko wskazywalo na to ze tak bedzie. Na to, pod koniec pracy cos mnie zaczelosciskac w zoladku. Wytrzymam -pomyslalam. Wracajac do domu, myslami bylam przy lodowce z moim gulaszem. Jak tak sobie czlowiek cos wkreci, mysli o jedzeniu i mysli to az glodnieje od tego. i tak sobie wkrecam... wkrecam... wkrecam... W sklepie po drodze kupilam siatke owocow. Wcielam jeszcze po drodze jablko tak wielkie jak dwie moje piesci. Szczerze mowiac takich gigantow jeszcze nie widzialam. Do tego dwie mandarynki. Ale malo! Wrocilam do domu, dorzucilam do zoladka jeszcze szklanke musli z orzechami i kromke ciemnego chlebka. Bratu podprowadzilam z talerza trzy frytki!!! W zasadzie to do tych frytek nie wiem co mnie podkusilo, bo ogolnie to nie przepadam za ziemniakami, a na sama mysl o frytkach przewaznie robi mi sie niedobrze. Zapach przesmazonego oleju wywoluje skrzywienie na twarzy. Dodam do tego wszystkiego ze tym wszystkim zasmiecilam moj biedny brzuszek dwie godziny przed snem. Teraz moj udreczony organizm zamiast wypoczywac, bedzie musial trawic ten miks. Czyzby to byl poczatek konca mojej diety i samozaparcia? Coraz wiecej mam wykroczen ostatnio. Nie radze sobie? Moze tak bardzo sie ucieszylam z pierwszych sukcesow ze stwierdzilam ze moge popuscic, a to nieuchronnie prowadzi do powrotu do punktu wyjscia. Chce zmarnowac trzy tygodnie ciezkiej pracy nad soba. ten maly hohlik ktory czycha na moj blad na kazdym kroku, dorzucajac mi centymetroe tluszczu gdy tylko mam chwile slabosci zaczyna wygrywac??? Oddalajac mnie od moich pieknych sukieneczek letnich i super figury? Wstyd. Jest mi po prostu wstyd. Nie pamietam juz kiedy ostatnio tak dlugo wytrwalam na diecie. Zaszlam daleko. Nie moge pozwolic sobie tego zmarnowac. Tak latwo przegrac. wrocic do stanu tlustego zwierza. Ja nie chce byc morswinem! Chwile slabosci sie zdazaja ale trzeba byc silnym. przetrwac. Jak rzucalam palenie tez tak bylo. Nalog probowal powracac jak bumerang. Pokusa byla ogromna. Ale wtedy sie nie poddalam. Wytrwalam. Starczylo silnej woli zeby rzucic palenie, a nie moge sie powstzrymac przed niezdrowym jedzeniem. Niszczacym mnie od wewnatrz. Jest mi wstyd. Po prostu wstyd. Przyznaje sobie 10pkt za diete z gory! OD RAZU 10 PKT!!! Menu poza tym wieczornym obzarstwem wygladalo podobnie jak wczoraj. Nie bede wymieniac bo dostalam maksymalna ilosc punktow i juz nic mnie nie uratuje. Koniec nie ma mnie. Aktywnosc fizyczna oceniam na 5pkt. Bylam dzis w pracy, ale nie narobilam sie zbytnio fizycznie. Mialam daleka trase z jednym tylko rozladunkiem. To malo spalonych kalorii. Wrocilam do domu po dwunastu godzinach. Moglam sie przejsc na krotki spacer. Nie mam wymowek. Przegrywam batalie o siebie. 15PKT!!! MASAKRA :(((((  MASAKRA!!!  To tak jakbym sama sie prosila...