Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
no więc chwyciłam brzytwę, może nie utonę.


Morning...

dzień rozpoczął się ważeniem. Miałam wrażenie że waga darła się na mnie jak opętana głosem z piekła rodem: 56.8!!!!!!!!!

potem ja darłam się na wagę, na siebie, na lodówkę

Wpadłam w taki szał, ze rzucałam się po mieszkaniu jak w seansie spirytystycznym.

Jeszcze 4 tygodnie temu było 54!

Muszę coś zrobić, jeszcze nie wiem co, ale coś muszę. Dziś idę na pewno na siłownię, na pewno też nie zjem nic, czego potem bym żałowała.

Z resztą sprawdzę te moje przyrzeczenia wieczorem.

DAJĘ SOBIE OSTATNIĄ SZNASĘ NA POPRAWĘ!

Rano: 3 małe rogaliki ze śliwką (mama piekła), pół szklanki jogurtu, łyżka otrębów, łyżka lnu, kawa.

plan:

serek wiejski z pomidorem i kiełkami.

barszcz czerwony.

3 łyżki lnu z wodą.

twarożek chudy (100 g) z pomidorami i rukolą.

razem:

ok. 1000 kcl.