Dzisiaj miałam dzień wątpliwości i myśli, że znów się nie uda. Weekendowa waga 68,7 zamieniła się znów w 69 i nie mogę z tego ruszyć. Miałam gości, wyciągnęłam ciastka i bardzo mnie świerzbiła ręka, żeby po nie sięgnąć. W końcu były też ciastka bez czekolady, więc chciałam je zaliczyć do "nie słodyczy" :) Ale siostra napisała: ciasteczka to słodycze, bo nazywają się ciasteczkami ;-) No i nie sięgnęłam - brawo ja :)
A później mąż szedł do sklepu i prosiłam go o frytki na jutrzejszy obiad, ale powiedział: zjedz coś innego zamiast frytek - no to zjem - kolejne brawo ja ;-)
A tak bardziej na poważnie.
Myślę sobie o tych swoich wszystkich porażkach. Rodząc na początku tego roku straciłam w sumie 10 kg od mojej wagi sprzed ciąży, czyli ważyłam 63 kg. Obiecywałam sobie, że nie mogę tego zaprzepaścić. Wystarczy jeszcze trochę powalczyć i schudnąć te 8-10 kg i byłoby super. Ale zaprzepaściłam. A później latem miałam myśli, żeby wziąć się za siebie tak na poważnie i na Święta BN zaskoczyć rodzinę nową figurą. Tyle marzeń, wyobrażeń i znów wszystko się posypało. I tak się ciągle zastanawiam, czy te marzenia, żeby w przyszłe lato wyglądać dobrze na dwóch weselach znów się rozsypią a ja znów będę płakać w poduszkę jak to źle wyglądam? Czy może w końcu uda mi się zmobilizować i zawalczyć bez porażek?
Mając za cel schudnąć 15 kg wiem, że nie mogę sobie na kolejne potknięcia pozwolić. Przecież będą zastoje, jakieś chwile wątpliwości.. Nie da się chudnąć zawsze idealnie wg planu, więc muszę mieć jakiś zapas czasu, żeby ten swój cel zrealizować. I nie ma już mówienia: dzisiaj sobie pofolguję a od jutra już zaczynam na poważnie. Albo jeszcze gorzej: od poniedziałku, a może po świętach... Nie. Walka o lepsze jutro zaczyna się dzisiaj. I mam nadzieję, że nie skończy się jutro. Że za te kilka miesięcy powiem - sukces. W końcu się udało...