Spadam z wagi nadal szybko, chociaż już trochę zwalniam.
6 kilo. W sumie, od początku - 14,5 kg.
Zazwyczaj tak mam: po dwóch tygodniach, średnia dzienna wychodzi mi ok.1 kg. Ile ja tej wody w sobie noszę... istny bojler
W drugim tygodniu, humor mam już bardziej stabilny. Tylko osłabienie większe. Z powodu zaistniałej sytuacji, nie mogę za bardzo wychodzić na spacery. A one zawsze pomagały. Psa nie mam, do sklepu - o tak, chętnie - ale to jakieś takie niebezpieczne. Nie tylko przez starego wiarusa, bo maskę i przyłbicę posiadam (jak rycerz ). Ale w sklepie, soki i tłoki niebezpiecznie ruszają. W poście, to nawet stare makarony pachną na kilometr...
Telewizor też przestaję oglądać. Przez reklamy. Przed świętami, nic tylko żarcie i środki na niestrawność.
Myślenie i fantazjowanie o jedzeniu, mocno mnie już prześladuje. W wyobraźni widzę, jakieś bizantyjskie uczty, hihi...
A przecież wiem, że po długich postach, to tylko WO... Po przedostatnim poście, 3 lata temu, jechałem na soczkach jeszcze przez następne 3 tygodnie. No, ale to lato było, warzyw i owoców w bród...
No i marznę trochę. Dobrze, że od wtorku lato - powygrzewam się na balkoniu, jak kot...
Haiku na dziś:
Mucha siedzi
na tyłku człowieka
- też się opala.
Nieznajoma52
4 kwietnia 2020, 13:14Podziwiam, że w pełnym poście humor dopisuje. No i śliczny koteczek :)
Tadeuszsz
4 kwietnia 2020, 13:23A co mi pozostaje: humorem w potworę, hihi. A co do koteczka: może ja jednak kotem jestem... :D