Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Wzloty i upadki


Ostatni tydzień, jeśli chodzi o moją wagę, przypominał kolejkę górką. Naprawdę nie grzeszyłam dużo, a mimo to waga ciągle oscylowała wokół 71kg. A przecież już powinnam pożegnać się z siódemką z przodu :(. 

Postanowiłam, z wielką determinacją, że od dziś zaczynam kolejną walkę, że ostatecznie wygrana w tej wojnie będzie należała do mnie. Ale wieczorem straciłam jedną z moich motywacji. Koleżanka nie może jechać ze mną na podbój Węgier. No i co teraz? Został tydzień, co ja wymyślę na szybko. A urlop już muszę wziąć - za dużo kombinowania i ciężko byłoby mi wcisnąć gdzieś później dwa tygodnie. Z resztą po co? Jestem zła, mam ochotę krzyczeć, wyć i płakać jednocześnie. W głowie co jakiś czas pojawia się myśl - mogę jechać sama. Ale chyba nie jestem na to gotowa. Chyba nigdy nie będę gotowa jeździć autostopem w pojedynkę. A inny środek transportu, to dodatkowe koszty, których nie brałam pod uwagę wcześniej. Podczas moich wyjazdów spotykałam dziewczyny, które podróżowały same, więc czemu ja nie mogłabym dołączyć do tego grona? Moja znajoma, kiedy kolega wycofał się z wyjazdu, postanowiła, że pojedzie sama na podbój Chorwacji. I bardzo dobrze jej szło i nie miała problemu z tym, że jest sama - z resztą właśnie w Chorwacji ją poznałam.

Oczywiście nie oznacza to, że porzucę walkę, że pomacham białą flagą i poddam się. Na pewno nie! Ale muszę przyznać, że na chwilę obecną zapał mój osłabł. Z drugiej strony, może uda mi się wyskoczyć na kilka dni w góry, a wtedy kondycja będzie mi potrzebna i warto byłoby dobrze prezentować się na ewentualnych zdjęciach. 

Siedzę po ciężkim dniu pracy i zastanawiam się "co dalej?". Otworzyłam piwo i im bliżej dna, tym coraz bardziej sensowny wydaje się wyjazd w pojedynkę.