Dziś zaczęłam wolny weekend. Niestety jest to okazja do grzechu... do wielu grzechów... Chociaż bardzo martwi mnie, że dziś waga pokazała tyle samo, co wczoraj i już z przerażeniem myślę, co wskaże po weekendzie.
Wieczorem idę na imprezę. Tak, postanowiłam - wychodzę. Co prawda jeszcze nie wiem, czy dotrę do klubu, czy tylko wpadnę na chwilę do znajomych i wrócę wcześniej do domu.
- Grzech nr 1 - alkohol. Tak, tak - zamierzam wypić kilka piwek, opcjonalnie drinków bądź kieliszków. Wszystko z umiarem, ale jednak dziś w menu mam alkohol i może jakiś kaloryczny napój gazowany. O zgrozo!
- Grzech nr 2 - pełny żołądek. Alkoholu nie mogę pić na pusty żołądek. Nie oznacza to oczywiście, że od razu rzucę się na... no właśnie, na co? Najlepiej pasowałoby "tłustego prosiaka", "wielkiego kotleta". Ale ja jestem wegetarianką. I co, mam napisać, że nie rzucę się na smażonego kabaczka? Jak to brzmi w ogóle? Gdzie ta dramaturgia? Napiszę więc po prostu, że nie rzucę się na coś ociekającego tłuszczem. I od razu myślę, cóż takiego znajdę w czeluściach mojej kuchni. Szału nie ma - warzywa, owoce, kasza, ryż. Chociaż chwila, mam jajka, mąkę, mleko - na pewno udałoby mi się stworzyć coś bardzo grzesznego. Ale jednak na obiad będzie zupa krem z cukinii. Chociaż kuszą mnie też pierożki z soczewicą, które w przypływie weny ulepiłam jakiś czas temu i teraz cierpliwie czekają na swoją porę w zamrażalniku.
- Grzech nr 3 - obiad mamusi. Jutro jadę na obiad do rodziców. Plusem jest to, że moja mama nie ma w zwyczaju gotować tłusto. Ale jednak coś tam pieczonego dla mnie na pewno się znajdzie. Ważne, żeby tylko spróbować. Ja kontra smażone warzywko. Muszę wygrać!
- Grzech nr 4 - rodzinna niedziela. Zasadniczo połączone jest to z grzechem trzecim. Niedziela u rodziców. Cóż to oznacza? Oznacza to tyle, że już widzę oczami wyobraźni to przepyszne ciasto, które moja mama na pewno upiecze.
Mam wielką nadzieję, że niedzielne grzechy okażą się głównie pokusami, albo bardzo malutkimi grzeszkami. Wszystko okaże się już wkrótce. Jeśli pogoda dopisze, to rodziców wybiorę się na rowerze, więc może zostanie mi udzielona chociaż odrobina rozgrzeszenia.
A na razie wypijam trzecią szklankę napoju cytrynowego. Teoretycznie powinien on oczyszczać organizm. I chyba tak działa. Problem polega jedynie na tym, że część toksyn zawsze znajduje sobie drogę ucieczki z mojego organizmu poprzez skórę na mojej twarzy. Na szczęście nie wygląda to tak, że jestem cała obsypana pryszczami. Ufff. Ale kilka małych okazów pojawiło się na moim licu.
Udanego weekendu wszystkim... i sobie też . I oby małe grzechy popełniane raz na jakiś czas, nie wpędzały w depresję i nie niwelowały wcześniejszych trudów.
angelisia69
16 sierpnia 2014, 16:20Raz na jakis czas,pomoga wytrwac na diecie i nie czuc sie jak w wiezieniu ;-) Udanej zabawy!!