Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem strasznym leniem, któremu bardzo opornie wychodzą wszelkie diety - ach, ten słomiany zapał...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1674
Komentarzy: 9
Założony: 19 sierpnia 2013
Ostatni wpis: 26 stycznia 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Teje007

kobieta, 40 lat, Częstochowa

170 cm, 71.10 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

26 stycznia 2015 , Komentarze (3)

Po dłuższym czasie postanowiłam wrócić. Aktualnie powinnam już być szczupła, zgrabna i w super formie. A czemu tak nie jest? Powiem szczerze - brak konsekwencji i mało silnej woli. 

Jest inna rzecz, którą mogę się pochwalić - rzuciłam palenie :). To już 2,5 miesiąca. Niestety rzucanie palenia nie pomaga w odchudzaniu się. Do tego dorzućmy kilka większych, bądź mniejszych dramatów, depresję jesienno-zimową i... oto jestem.

Jakiś czas temu próbowałam kilku dość drastycznych sposobów odchudzania - ważne było, żeby efekt był bardzo szybki. Niestety w ten sposób rozregulowałam swój organizm, tylko sobie zaszkodziłam i do tego bardzo szybko nadrobiłam kilogramy. Chwilę musiało potrwać, żeby mój organizm zaczął znowu normalnie pracować.

Nie mogę powiedzieć, że zaczynam nową dietę - przede wszystkim staram się zmienić swój sposób odżywiania. Pracuję w bardzo nieregularnych godzinach, ale staram się zmotywować, żeby wstawać wcześniej, albo dzień wcześniej przygotować prowiant - żeby w ogóle znaleźć czas na przygotowanie posiłków. Nabyłam też twister (tak dość spontanicznie) i myślę nad zakupem steppera. 

Zobaczymy, jak to będzie, ale mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła krzyknąć "Jestem zwycięzcą!".

26 sierpnia 2014 , Skomentuj

Wczoraj wróciłam z pracy załamana - posypały mi się plany urlopowe :(. Dzisiaj wstałam z uśmiechem na twarzy i z dużą porcją szalonych pomysłów. Nie wiem jeszcze, co z tego wyjdzie. Nie wiem, czy zbiorę się na odwagę. Ale mimo wszystko się nie dołuję.

I nie ważne, że w pracy ciągle coś się zmienia i sypią mi się plany na ten tydzień. I nie ważne, że za oknem pochmurno i co chwile pada. Nie ważne. Będzie dobrze, będzie dobrze. Nawet myślę o tym, żeby wskoczyć na rower i popedałować do pracy. Może nie zmoknę - daleko nie mam :). Wszystko będzie dobrze :).

Na śniadanie był koktajl bananowo-gruszkowy. Drugie śniadanie - pół gruszki. A na obiad zupa krem z czerwonej soczewicy. Oprócz tego kilka szklanek napoju cytrynowego. 

Pełna pozytywnej energii zbieram się do pracy.

I wszystkim życzę dziś dużo uśmiechu :)

26 sierpnia 2014 , Skomentuj

Ostatni tydzień, jeśli chodzi o moją wagę, przypominał kolejkę górką. Naprawdę nie grzeszyłam dużo, a mimo to waga ciągle oscylowała wokół 71kg. A przecież już powinnam pożegnać się z siódemką z przodu :(. 

Postanowiłam, z wielką determinacją, że od dziś zaczynam kolejną walkę, że ostatecznie wygrana w tej wojnie będzie należała do mnie. Ale wieczorem straciłam jedną z moich motywacji. Koleżanka nie może jechać ze mną na podbój Węgier. No i co teraz? Został tydzień, co ja wymyślę na szybko. A urlop już muszę wziąć - za dużo kombinowania i ciężko byłoby mi wcisnąć gdzieś później dwa tygodnie. Z resztą po co? Jestem zła, mam ochotę krzyczeć, wyć i płakać jednocześnie. W głowie co jakiś czas pojawia się myśl - mogę jechać sama. Ale chyba nie jestem na to gotowa. Chyba nigdy nie będę gotowa jeździć autostopem w pojedynkę. A inny środek transportu, to dodatkowe koszty, których nie brałam pod uwagę wcześniej. Podczas moich wyjazdów spotykałam dziewczyny, które podróżowały same, więc czemu ja nie mogłabym dołączyć do tego grona? Moja znajoma, kiedy kolega wycofał się z wyjazdu, postanowiła, że pojedzie sama na podbój Chorwacji. I bardzo dobrze jej szło i nie miała problemu z tym, że jest sama - z resztą właśnie w Chorwacji ją poznałam.

Oczywiście nie oznacza to, że porzucę walkę, że pomacham białą flagą i poddam się. Na pewno nie! Ale muszę przyznać, że na chwilę obecną zapał mój osłabł. Z drugiej strony, może uda mi się wyskoczyć na kilka dni w góry, a wtedy kondycja będzie mi potrzebna i warto byłoby dobrze prezentować się na ewentualnych zdjęciach. 

Siedzę po ciężkim dniu pracy i zastanawiam się "co dalej?". Otworzyłam piwo i im bliżej dna, tym coraz bardziej sensowny wydaje się wyjazd w pojedynkę.

16 sierpnia 2014 , Komentarze (1)

Dziś zaczęłam wolny weekend. Niestety jest to okazja do grzechu... do wielu grzechów... Chociaż bardzo martwi mnie, że dziś waga pokazała tyle samo, co wczoraj i już z przerażeniem myślę, co wskaże po weekendzie.

Wieczorem idę na imprezę. Tak, postanowiłam - wychodzę. Co prawda jeszcze nie wiem, czy dotrę do klubu, czy tylko wpadnę na chwilę do znajomych i wrócę wcześniej do domu.

  1. Grzech nr 1 - alkohol. Tak, tak - zamierzam wypić kilka piwek, opcjonalnie drinków bądź kieliszków. Wszystko z umiarem, ale jednak dziś w menu mam alkohol i może jakiś kaloryczny napój gazowany. O zgrozo!
  2. Grzech nr 2 - pełny żołądek. Alkoholu nie mogę pić na pusty żołądek. Nie oznacza to oczywiście, że od razu rzucę się na... no właśnie, na co? Najlepiej pasowałoby "tłustego prosiaka", "wielkiego kotleta". Ale ja jestem wegetarianką. I co, mam napisać, że nie rzucę się na smażonego kabaczka? Jak to brzmi w ogóle? Gdzie ta dramaturgia? Napiszę więc po prostu, że nie rzucę się na coś ociekającego tłuszczem. I od razu myślę, cóż takiego znajdę w czeluściach mojej kuchni. Szału nie ma - warzywa, owoce, kasza, ryż. Chociaż chwila, mam jajka, mąkę, mleko - na pewno udałoby mi się stworzyć coś bardzo grzesznego. Ale jednak na obiad będzie zupa krem z cukinii.  Chociaż kuszą mnie też pierożki z soczewicą, które w przypływie weny ulepiłam jakiś czas temu i teraz cierpliwie czekają na swoją porę w zamrażalniku.
  3. Grzech nr 3 - obiad mamusi. Jutro jadę na obiad do rodziców. Plusem jest to, że moja mama nie ma w zwyczaju gotować tłusto. Ale jednak coś tam pieczonego dla mnie na pewno się znajdzie. Ważne, żeby tylko spróbować. Ja kontra smażone warzywko. Muszę wygrać!
  4. Grzech nr 4 - rodzinna niedziela. Zasadniczo połączone jest to z grzechem trzecim. Niedziela u rodziców. Cóż to oznacza? Oznacza to tyle, że już widzę oczami wyobraźni to przepyszne ciasto, które moja mama na pewno upiecze.

Mam wielką nadzieję, że niedzielne grzechy okażą się głównie pokusami, albo bardzo malutkimi grzeszkami. Wszystko okaże się już wkrótce. Jeśli pogoda dopisze, to rodziców wybiorę się na rowerze, więc może zostanie mi udzielona chociaż odrobina rozgrzeszenia.

A na razie wypijam trzecią szklankę napoju cytrynowego. Teoretycznie powinien on oczyszczać organizm. I chyba tak działa. Problem polega jedynie na tym, że część toksyn zawsze znajduje sobie drogę ucieczki z mojego organizmu poprzez skórę na mojej twarzy. Na szczęście nie wygląda to tak, że jestem cała obsypana pryszczami. Ufff. Ale kilka małych okazów pojawiło się na moim licu.

Udanego weekendu wszystkim... i sobie też :D. I oby małe grzechy popełniane raz na jakiś czas, nie wpędzały w depresję i nie niwelowały wcześniejszych trudów.

15 sierpnia 2014 , Skomentuj

Miałam na dzisiaj ambitny plan. Włączę sobie którąś z moich płyt z ćwiczeniami, których ci u mnie dostatek i będę intensywnie spalać kalorie. Takie były plany... Ale jak czasem u mnie bywa, dopadła mnie bezsenność. W objęciach Morfeusza odpłynęłam dopiero ok. 6:00... Jak dobrze, że dzisiaj dopiero na 16:00 do pracy. Obudziłam się po 11:00 zmęczona, niewyspana. Nie poddam się łatwo - trochę poćwiczę, ale już na pewno nie tyle, ile planowałam. Brak czasu i przede wszystkim brak siły i chęci... Chyba powinnam wreszcie wymienić łóżko - może to pomoże.

Ale, ale - zapewne powinnam tutaj rozpisać się na temat tego, czym to uraczyłam swój żołądek. A zatem...

Od kilku dni testuję lemoniadę/napój na bazie cytryny, syropu klonowego i pieprzy cayenne. Nie powiem, że trzymam się stricte przepisu. Za każdym razem wychodzi mi inny. Oprócz tego ograniczam jedzenie. Staram się też, żeby moje posiłki składały się w większości z płynnych potraw - wczoraj zapomniałam o zakupach (tak, tak, czasami zapominam, że jest święto i zakupy będę mogła zrobić tylko w sklepach typu Żabka), więc dziś bardziej w stałej formie. 

Wczoraj:

  1. Śniadanie: Koktajl bananowy (2x banan, 1/2 gruszki, garść pietruszki, trochę wody) plus herbatka odchudzająca,
  2. II śniadanie: 1/2 gruszki (a skoro tak ze śniadania została ;)),
  3. Obiad: zupa krem z brokułów 
  4. Wieczorem herbatka z pokrzywy (walczę z anemią, stąd ta pokrzywa, a w większości potraw pojawia się świeża pietruszka, która niestety już trochę umiera na moim oknie w kuchni :|),
  5. No i oczywiście w międzyczasie ok. 5 szklanek ostrego napoju cytrynowego.

Dzisiaj:

  1. Śniadanie: dwa jajka sadzone (dzięki Ci Panie, za nieprzywierające patelnie, na których można przyrządzić wszystko smacznie i bez tłuszczu),
  2. Obiad: zielona fasolka szparagowa i makaron pełnoziarnisty (wszystko w zatrważającej ilości, żeby zmieściło mi się na talerzyku deserowym).
  3. I myślę, że oprócz powyższego ograniczę się do herbatki ziołowej i napoju z cytryny.

No a teraz biorę się za fitness :D, później obiad a po 15:00 wsiadam na swojego miejskiego króla szos i pedałuję do pracy (tak, wiem, że większość osób ma aktualnie długi weekend, ale nie wszyscy mają tak kolorowo ;)).

14 sierpnia 2014 , Komentarze (5)

To moje kolejne podejście tutaj. W ciągu tego roku chudłam, tyłam... Ostatnio przybrałam 4kg... Jest to o tyle bardziej przygnębiające, że nigdy wcześniej tyle nie ważyłam, poza tym jest lato. I chociaż nie czuję tego lata w ogóle, głównie przez fatalną pogodę, to cieszę się, że nie ma zbyt wielu upałów. Nie muszę gotować się w długich spodniach itp. 

Przez te nadprogramowe kilogramy ostatnio zaniedbałam też moich przyjaciół i znajomych. Nie bardzo mam ochotę gdzieś wychodzić. Czegokolwiek nie założę, wyglądam grubo. Oczywiście nikt z nich nie zna przyczyny rozluźnienia kontaktów. Co jakiś czas ktoś pyta, czy jeszcze żyję, wspomina, że dawno się nie widzieliśmy i trzeba się jakoś zgadać...

Mam teraz dodatkową motywację do zrzucenia balastu - wrześniowy urlop. Wymyśliłam sobie Węgry - plecak, autostop, leniuchowanie i kolejna przygoda. To, co mnie najbardziej hamuje w tym momencie, to strach przed zdjęciami i bikini.

No cóż... zostało niewiele czasu, ale mam nadzieję, że chociaż kilku kilogramom pomacham na pożegnanie :).

23 sierpnia 2013 , Skomentuj

We wtorek rozpoczęłam dietę 8 h. Dwa dni =1,5kg. Nieźle :). Dziś co prawda waga nie poszła w dół, ale może to i lepiej.

A na czym polega ta dieta? Jemy tylko przez 8 godzin w ciągu dnia. Ja wybrałam sobie przedział 11:00 - 19:00. Nie sprawdzam się w dietach, gdzie mam długą listę rzeczy, których jeść mi nie wolno - oj, słabą wolę mam i czasami na jakąś słodycz się skuszę. Diety, w których rozpisane są jadłospisy też mi nie służą - jestem wegetarianką, więc często, jeśli odejmę z takiego jadłospisu mięso, zostaje mi kilka liści sałaty :(.

Co było do tej pory moją nawiększą zmorą? Nocne podjadanie - staram się tego nie robić i na razie wygrywam. Często wracam z pracy po północy i zanim pójdę spać, nachodzi mnie ochota na małą przekąskę - nic wielkiego, ale zazwyczaj mało zdrowego. Jeśli więc skończę z podjadaniem nocnym, uda się i wreszcie pozbędę się tłuszczyku :).