..... od rana. Dzień wolny. Wstać o 6 nie trzeba. Teoretycznie maniana. Żyć, nie umierać. A życie i tak układa swój scenariusz. Nie o 6 a o 7, bo trza do przychodni krwi utoczyć na badania, potem do domu po notatki, bo angielskiego uczyć się trzeba. Po angielskim na zakupy bo to weekend, a jutro na 24 godz do pracy, a jeść jednak choć trochę człowiek musi. Z zakupami jak juczny wielbłąd do domu. W domu kawa wypita w tempie ekspresowym, a po kawce na fitnesik (spalone 470 kcal). Po udrękach ciała, szybciutko na spotkanie z przyjaciółką do knajpki (byłam baaardzo grzeczna pochłonęłam sałatkę z kurczakiem i smażoną fetą, sałaty było najwięcej, poczułam sie prawie jak królik).
Uffffffff..........
Ledwo dolazłam do domu. Mokrusieńka, ledwo żywa.
Czy w ramach relaksu mogę wypić pół szklaneczki martini, chłodzącego się na balkonie?????
Rozgrzeszcie mnie, please!!!
nienori
4 stycznia 2013, 23:09O nie! Lepiej woda mineralna z lodem, limonką i miętą, bez alkoholu ;) Pomyśl że ta szklaneczka to taka czekolada, a czekolady jeść nie wolno ;)
kasia165
4 stycznia 2013, 19:30dostajesz rozgrzeszenie ;) pół szklaneczki wina nikomu jeszcze nie zaszkodziło ;) ja też od czasu do czasu pije ;)