Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
17 dzień orbitrek. Ważenie i demotywacja


AaAAaa. Witajcie. Dzisiaj oto wielki dzień stawania na wadze. I co?! I gggggggwno, ważę 76,5 kg. Według pokrzepiającej aplikacji co prawda przybrałam 150 g przez tydzień (nie wiem czego), ale schudłam 16 g tłuszczu. No super. Jestem też niby odwodniona, ale mam 45 kg mięśni czyli wg wagi dobry i jestem napakowana. Wiek ciała 51 lat. 

Po tym tygodniu bez liczenia kcal nie wiedziałam co zobaczę na wadze, podświadomie liczyłam że będzie z kilo mniej... No przecież tak mało jadłam... Ta, mało a ani razu w ciągu dnia nie byłam głodna bo jak zgłodnieć jak jadłam 5 posiłków dziennie. No i ta pizza z restauracji ociekała tłuszczem i miała na pewno mnóstwo kcal. 

Jeszcze wczoraj zamiast zachowywać się przyzwoicie to postanowiłam się najeść za wszystkie czasy. Bardzo mądrze, akurat na dzień przed ważeniem. Na obiad zjadłam taką samą porcję jak mój mąż ważący (tylko) 10 kg więcej ode mnie. Pieczona pierś kurczaka z kupą frytek z piekarnika. A na kolację bułka z makrelą i jeszcze podebrałam mężowi. On swoje bułki nasmarował dodatkowo sosem tatarskim.

Wczoraj nawiedził mnie jeszcze pączek z nadzieniem karpatkowym z Biedronki. Nie uległam - normalnie zrobiłabym nalot na sklep. Skąd się biorą te głupie zachcianki? Bo raczej nie ma w tym pączku czegoś czego potrzebuję (cukier, taaak). Codziennie ostatnio piję kakao to słodzone niezdrowe co ma więcej cukru niż kakao i zaspokaja to moją chęć na słodycze. No i jem 20-40 g cheetosów.

A może to ten okres. Dzisiaj trzeci dzień. Obudziłam się taka opuchnięta i zgnieciona. Czuję się wielka, wręcz olbrzymia. Ciało jak z galarety, ta miękka rozlazła opona opadająca na biodra. Cellulit pod pachą... Twarz jak księżyc w pełni i podwójny podbród podlany wodą. 

AAAAaaaAAaaaa. Głupi cykl miesiączkowy.

Coś tam jednak próbuje mi powiedzieć że to jeszcze nie tragedia, bo dużo nie przytyłam, w zasadzie waga trzyma się dalej na tym samym poziomie. Dla pocieszenia wpisałam postęp w fitatu (tydzień temu tego nie zrobiłam). Prognoza osiągnięcia celu 60 kg to teraz 27 września, czyli 33 tygodni. Przedtem było na 11 października.

Obwodów nie mierzyłam bo centymetr mi się połamał na kilka kawałków... muszę kupić nowy.

No tak się wkurzyłam, że nie wiem. Jeszcze rano sprzątam, latam z mopem cała zgrzana, a opaska garmina brzęczy do mnie: Poruszaj się! AAAAAaaaaaaaaaaa.

Potem sobie usiadłam odpocząć a mąż poszedł na rower. Słońce świeci ale jest -3 stopnie. Załączyłam sobie jakiś film o odchudzaniu żeby dodać sobie motywacji i może coś w diecie poprawić bo wiem, że jest co.

Nie chce mi się wracać do liczenia kalorii. Muszę po prostu jeść lepszej jakości jedzenie i gotować sama...

Jak tak siedziałam, pod kocem, bo zimno, poczułam się źle, że tak siedzę. Dzisiaj moje ciało na myśl orbitrek krzyczało "Nie! Od jutra!", ale się zmusiłam i wlazłam na te pół godziny. Przynajmniej mam już 3000 kroków, zawsze lepiej niż nic. 

Nawet dodało mi to energii. Na chwilę. Głowa coś pobolewa. Kłuje trzustka. Czekam aż mąż wróci i pojedziemy na zakupy.

  • aga.insulina

    aga.insulina

    8 lutego 2025, 14:53

    Nie jesteś sama. Ja też dziś się załamałam jak zobaczyłam wagę …

    • Tetania

      Tetania

      8 lutego 2025, 21:56

      Niby człowiek wie, że nie warto się ważyć w okres, a jednak się łudzi...