Niedzielę zaliczam do leniwych maksymalnie ale z włączona ssawką na średnio wysokich obrotach.Czułam się jak porzucony kapcioszek kopnięty pod łóżko z racji tego że toczy mnie podziębienie z objawami typu boląca głowa i drapanie w gardziołku, panie doktorze. Ale to nie to, żebym się rozłozyła jak kłoda i porządnie rozchorowała. Nie, mnie to bierze codziennie po troszeczku: wieczorem dętka, w ciągu nocy kuracja a rano zdrowiuśka. I tak w kółko, no chyba że znowu ta głooowa mnie boli. Narzekaluch dorwał się do głosu, ale czas minął i zabieramy mu klawiaturę.
Weekend. W sobotę wizyta kolegów, samych, bo koleżanki chore lub zmęczone (jasne, jasne, pewnie mnie nie lubią ). Zagraliśmy wespół w Buzza!, taką gierkę na ps, gdzie każdy staje się uczestnikiem teleturnieju hehehe ograłam chłopaków dwukrotnie! na finiszu polegli z braku plotkarsko-serialowej wiedzy hihih a w męskich pytaniach na czas typu z jakiego kraju pochodzi zawodnik taki sraki strzelałam celnie nawet nie czytajac odpowiedzi. Górą kobiałki!!! nie tylko 8 marca!
Niedziela. Kolejna wpadka kierowniczki stołówki... choć się starałam. Ugotowałam obiadek syty i tłusty z zasady, bo z pieczonymi żeberkami, kiszoną kapustą i ziemniakami a nikt się nim nie najadł. Tomek mlasnął z zachwytu na widok zawartości talerza ale w trakcie konsumpcji łypał na mnie z naganą aż wreszcie wysadził coś ty dzisiaj na obiad same kości podała? Danie pachniało i wyglądało pierwszorzędnie tyle że żeberka ogołocone z mięsa bo... na zupę. Tak mi podpadało troszkę, że one coś za łyse ale pewnie tak musi być. Czy ja się znam na mięsie? Otóż NIE. Po tym smacznym choć mizernym obiadku Tomek poleciał do piekarnika po solidną porcję sobotniej drożdzówki. Dla mnie też - nieśmiało podniosłam wskazujący paluszek. I tak niedzielny obiad pokutował do samego wieczora bo ssawka sie odbezpieczyła wciągając a to sałatkę a to rodzynki a to chrupki czekoladowe a to... a tamto.
Poniedziałek. Waga stoi. Tyle co na pasku. Prawdziwy fenomen. Dzwonić już do Bernatowicza czy jeszcze poczekać...?
magda5555
9 marca 2010, 00:32najlepsze imprezy są wówczas gdy nie ma natłoku babek :D:D:D:D a żeberka - rewelacja ;) pierwszorzędna historia :)
aganarczu
8 marca 2010, 12:38heheheh ubawilam sie tymi zeberkami :-) Coz, moze wszystkie kobietki mialy napiecie przedmiesiaczkowe. Tak czy siak bez innych babek sie swietnie bawilas i tak trzymac. A ja dzis ide na wagary! Doszlam do wniosku, ze nie chce mi sie po szkoleniu, ktore mam w centrum jechac do szkoly :-))) Moj maz wyzwal mnie od leserow i sciemniaczy. Coz, najlepszemu sie zdarza - heheheheh