Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
...diety nie ma, jest Obiad...



Vitaliowe sprawy dziwnym trybem suną, takim bardziej ode mnie niezależnym. Cokolwiek jem, waga spada... hmmm. Zauważyłam że wielkość wlasnoręcznie nakładanej na talerz porcji zmniejszyła się, bo  takie ustalenia kiedyś tam we mnie zapadły i widzę ze przyzwyczaiłam sie do takich  raczej damskich niż chłopskich porcji. Wymyśliłam sobie taki cichy podstęp. Mam ci ja w pracy kolezankę, bardzo szczupłą bądz to z natury, bądz z rozwagi ale szczupłą niezmiennie. Zaczęłam na początek kontrolować jej porcje śniadaniowe i obiadowe przy pomocy łypania okiem,  po czym swoją zawartość talerza upodobniłam do tej koleżankowej. W sobotę natomiast odkryłam, ze moja ręka działa już niezależnie od mojej woli i to w dobra stronę. Stało się, ze Tomasz upichcił nam swój " wymarzony" obiad: schabowy, ziemniaki, surówka. Podwójne święto bo: Tomek w kuchni aktywny oraz obiad z serii "prawdziwy polski". Nawet Majka to zauwazyła, bo zamiast smacznego życzyła nam wszystkiego najlepszego a my dodaliśmy jeszcze " z okazji obiadu".Tomek owszem ugotował ale za nakładanie na talerze juz nie chciał odpowiadać, wielkość porcji ustaliłysmy tedy my, płeć żeńska.  Wyszło, ze tylko porcja Tomkowa była jednoznacznie zidentyfikowana, bo moja i Majki rózniła sie tylko wielkością surówki, przy czym Majka się upierała ze mój talerz należy do niej i odwrotnie. Ja to widzę jako sukces na moim odchudzającym poletku.

Jak jeszcze byłam na diecie to taki schabowy wchodził w rachubę ale wypieczony w piekarniku do spółki z 2 ziemniakami i masą surówki. Teraz nie mam siły na gotowanie swoich dietetycznych dań, no i nie trzeba grymasić jak facet w kuchni urzęduje. Ale zredukowanie porcji działa podobnie jak dieta. Fajnie. Mimo wszystko wolę odchudzanie w postaci specjalnie wymodzonych dań z produktów, o których myślę ze są dla mnie odpowiednie.

Niedziela była natomiast zupełnie bezobiadowa i bezkolacyjna gdzyż rządziła puszysta, kruszonkowa i lukrowana drożdżówka z serem!!! po której ślad zaginął... i to w ciągu jednej doby... Ale waga  stoi niewzruszono. Yes! 


Poza tym pod naszym adresem od około tygodnia trwa zombie walk za dnia jak i w nocy a to za sprawą naszej młodszej, obecnie mocno dziobatej na całej powierzchni, córeczki i jej wietrznej ospy... Jest ciężko. Czuję się kompletnie wypompowano. Nawet o tłustym czwartku zapomnieliśmy! Dacie wiarę? Pierwszy raz, odkąd  moja swiadomość funkcjonuje, nie zjadłam pączka. Dziś za to mamy islandzki dzień kulki i po ptysiu z pewnościa zaliczymy. 

Informacja z ostatniej chwili: zima w Lodówce pełną gębą. 
  • nonos

    nonos

    8 marca 2011, 00:01

    Znowu mnie dotknął "syndrom schodkowy";-) Jakieś 5 minut po napisaniu tego komentarza nagle mnie olśniło o jaką Lodówkę chodzi;-)

  • nonos

    nonos

    7 marca 2011, 13:59

    Co to jest: zima w lodówce? Uch! Ospy wietrznej współczuję. Mój Dzieć raczył ospę przechodzić dokładnie wtedy, kiedy zwaliła mnie z nóg angina z 40-sto stopniową gorączką. Ja w malignie, nietomna jak nietoperek w południe, a Dzieć pełen energii;-) Szczególnie do latania po całej chacie i drapania swędzących krost. Hmmm... ja się ratowałam zawiązywaniem latawca w śpiworze;-) Nie mógł latać ani się po twarzy drapać;-)