Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dzień dwudziesty ósmy


Dopadło mnie ogromne zmęczenie... Od niedzieli brak ćwiczeń, dieta nie przypomina w ogóle prawidłowej mieszanki pokarmów. Istna tragedia, poważnie!

Nie wspominałam wcześniej, ale uczęszczam na kurs prawa jazdy. Teorię wewnętrzną zdałam, ale pozostało mi 27 godzin do wyjeżdżenia po drogach. Tak się składa, że jeżdżę codziennie od 8 rano i codziennie zasypiam. Także czasu na ćwiczenia nie ma... Wieczorem wracam skonana, bo zawsze coś mi wypadnie i ruchu brak! Zaniedbałam też masaże antycellulitowe, bańki chińskie, nie wspomnę nawet o body wrappingu, bo folii do tej pory nie kupiłam... 

Butki do biegania odebrałam wczoraj i nadal jestem w nich zakochana, ale nie mam pojęcia, kiedy je wypróbować. Zastanawiam się, czy nie iść właśnie jutro na stadion pobiegać, ale musiałabym wstać o 5, a po bieganiu ogarnąć się na jazdy o 8... Dzisiaj też baleriny obtarły mnie niemiłosiernie i chodzę obolała.

Diety nie ma, jak wspominałam. Dzisiaj rano białkowe śniadanie koło 7 (makrela w sosie pomidorowym, jajo na miękko, nektarynka i połowa grejfruta), później nic, nic , nic i koktajl z truskawek tak na obiado-kolację... Naprawdę nie miałam czasu, by coś kupić, przyrządzić, a gotowe, szybkie jedzenie nie zawsze ma skład na medal...

I żeby było mało tych moich przeciwności losu dodam, że będąc u mamy w szpitalu spotkałam 3 miłych fizjoterapeutów :) I co? A no to, że akurat ten, na którego najbardziej zwracałam uwagę chyba najbardziej mnie olał... Może nie do końca tak perfidnie, ale przykro mi było. Bo w zasadzie zawsze jest tak, że faceci mnie olewają :D

Pomyślałam też jakoś odruchowo o swoich kompleksach patrząc w lustro sklepowe. Moje nogi nie są jednak jędrne :( I kiedy ja mam o siebie dbać... Muszę jakoś odzyskać ten wewnętrzny spokój, bo chyba jestem w dołku.