Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Poświąteczny blues..


...nadal trwa, ale dzisiaj juź trochę z nim walczyłam. Nie za bardzo chcę wracać do tematu świąt, pod względem ilości jedzenia i kaloryczności było bardzo dobrze (znacznie więcej niż 1000 kcal), aczkolwiek psychicznie czuję się wyczerpana.

Update ostatniego postu - jednak zdecydowałam się zjeść całą porcję owsianki, bilans wczorajszego dnia - 630 kcal..

Dzisiaj było już odrobinkę lepiej, ale oczywiście nie idealnie. Dużo dzisiaj eksperymentowałam z jedzeniem (tak dokładniej to robiłam dziwne kombinacje żywnościowe xd, np. budyń do mojej ryżowej papki czy kukurydza z moim tradycyjnym jogurtem) i powiem tak - nic nie wyszło źle, ale też nic nie smakowało oszałamiająco dobrze ;) Spróbowałam z ciekawości, czy będę powtarzać? Wątpię :D

Tak ogólnie to muszę przyznać, że dojrzewa we mnie myśl o udaniu się do psychologa na uczelni. Z każdym dniem czuję, że coraz gorzej radzę sobie psychicznie. Myślę o jedzeniu, bez żartu, CAŁY CZAS. Dosłownie cały dzień spędzam na czytaniu artykułów, przepisów, vitalii - wszystko o jedzeniu. Mój cały instagram jest w kawiarniach i restauracjach z mojego miasta, na pintereście tylko i wyłącznie zdjęcia jedzenia, na youtubie tylko filmiki typu what i eat in a day/diet vlog/mukbang itp itd. Nie ma mowy o skupieniu się na jakichkolwiek zajęciach na uczelni czy na stażu, nawet w pracy weekendowej (gdzie w ciągu 12h zmiany nie mogę wyjąć telefonu) myślę o jedzeniu W KAŻDEJ MINUCIE. Ba, prawie codziennie mam sny o jedzeniu. NIE MOGĘ JUŻ TEGO WYTRZYMAĆ. Wyjście do sklepu po jeden głupi jogurt to jest dla mnie wyprawa na 40 minut..

Wczoraj popołudniu zaplanowałam sobie na kolację kefir. Z powodu nietolerancji pokarmowej muszę kupywać produktu bez laktozy i na kupienie go poświęciłam.. ponad 2 godziny. W drodze z uczelni wstąpiłam do 7 (!) sklepów, ale nigdzie go nie było. I w tym momencie normalna osoba pewnie by się poddała i po prostu zjadła coś innego, prawda? Ja specjalnie nadrobiłam 20 minut drogi do następnego sklepu, żeby w końcu go kupić, i mogę z całą pewnością stwierdzić, że jeśli w tamtym sklepie też by go nie było (był ostatni!), to do domu jeszcze dłuugo bym się nie wróciła.

Nie chcę tak żyć :( Zaraz sesja, egzaminy, a ja z nauką w lesie.. większość wykładów omijam, mam zaległe zadania do wysłania, jedynym krokiem w stronę stworzenia mojej pracy licencjackiej było zapisanie jej tytułu (a do sesji muszę oddać pierwszy rozdział..) ale po prostu nie mogę nic zrobić. Egzystuję z dnia na dzień, ale czuję, że w tym momencie moje życie nie ma żadnej wartości, po prostu kręci się wokół jedzenie, posiłków, wagi (i ćwiczeń)

Ale za każdym razem kiedy zaczynam poważniej myśleć o odwiedzeniu psychologa ten głupi diabełek na moim ramieniu mówi mi, że nie powinnam? Bo po co? Przecież wszystko jest w porządku. Przecież to jest normalne. Przecież jesteś lepsza od innych. Przecież nie jesteś aż tak chuda. Przecież ważysz za dużo. Z twoją wagą i wyglądem nikt nie uzna, że możesz mieć problem z jedzeniem. Psycholog cię wyśmieje. Jesteś normalna.

Ale przecież widzę wyraźnie że od normalności teraz jest mi bardzo daleko.

Nie wiem, w moim mózgu odbywa się po prostu ciągła walka. Co minutę zmieniają się moje myśli - w jednej chwili jestem mega zmotywowana i już brałabym za słuchawkę żeby umówić się na wizytę, a w następnej wsypuję z powrotem do paczki tą trzecią łyżkę płatków owsianych, które mam zamiar ugotować.

Chcę o tym opowiedzieć komuś z mojego bliskiego otoczenia, ale komu? Rodzicom zupełnie nie chcę - ufam im, ale 1) wiem,  że na początku na pewno nie wzięli by tego na poważnie, 2) ich "pomoc" polegałaby na ciągłej kontroli i wciskaniu jedzenia, 3) jedna z mich sióstr ma od wielu lat problemy psychiczne i czuję, że gdybym ja też im się do tego przyznała, bardzo by się załamali... Kocham ich bardzo i wiem, że mogę liczyć na nich i na ich wsparcie, ale nie wiem czy dostanę wsparcie, którego bym potrzebowała (przynajmniej na początku na pewno nie, minęło by trochę czasu, zanim dokładnie by zrozumieli jak się czuję).

Najbliżej jest mi do powiedzenia mojej najlepszej przyjaciólce, ale odczuwam. wstyd? zażenowanie? że musiałabym o tym powiedzieć. Bo kiedy powiem to komuś na głos, w realnym świecie przyznam się komuś, że mam problem, to ten problem stanie się prawdziwy. A tak to mogę wmawiać sobie, że to wszystko to moje wymysly i tak naprawdę wszystko jest w porządku..

Nie oczekuję, że ktoś przeczyta dzisiejszy wpis. Jest strasznie długi i dosyć mocno tutaj, za przeproszeniem, pierdolę o dupie maryny. Ale lubię tę stronę i czuję się lepiej, kiedy mogę zapisać gdzieś swoje myśli. I pomaga mi to co nieco uporządkować głowę.

Koniec z tymi pierdołami. Przechodzę do dzisiejszego (jak zwykle nudnego i monotonnego menu). Ogólnie miałam dzisiaj jakiś dziwny i rozlazły dzień, dlatego tylko 3 posiłki i to jeszcze w takich dziwnych porach.

1. Śniadanie - ok. 9.00

Płatki ryżowe błyskawiczne (40g), budyń waniliowy (1 łyżeczka), cynamon + po śniadaniu kostka gorzkiej czekolady - 185 kcal.

Zdjęcia nie mam, bo breja taka sama jak codziennie XD Na vitalii często czytałam że dziewczyny dodają do swoich owsianek łyżeczkę budyniu dla lepszego smaku i postanowiłam dodać ją do moich płatków ryżowych. Tak szczerze to ten proszek nie chciał się za bardzo rozpuścić i jego smaku tak naprawdę nie było w cale czuć.. potem doszłam do wniosku, że to pewnie rzez to, że ja gotuję na wodzie, a nie na mleku. Anyway, było zjadliwe.

2. Wczesny lunch - 12.00

Marchewka (105g), papryka czerwona (45g), ogórek zielony (60g), jajko (70g), chleb mieszany razowy (30g), masło (3g), musztarda (jakieś 3 łyżeczki) + mały korzeń pietruszki - 20g ale połowy nie zjadłam bo jakiś niesmaczny -  300 kcal.

Często na pintereście widziałam właśnie takie przygotowanie chleba z jajkiem - ja zazwyczaj po prostu kładłam usmażone na wierzchu kromki. Wyszło super i chyba od dzisiaj będę tak robić, reszta chlebka przyjemnie napęczniała jajkiem + ten wycięty kawałek usmażyłam na masełku i wyszedł mini-tost. Na wierzchu wielkanocna rzeżucha :) Warzywka moczyłam w musztardzie (polski dip haha)

3. Przekąską (?) - 17.30

Coca-cola zero + kawa czarna. Takie przeczekanie do kolacji. Zero kalorii ale jak już robiłam zdjęcie to wstawiam xd.

4. Kolacja - 19.30

ZOTT jogurt naturalny (180g), musli czekoladowe (benus, 20g), pół łyżeczki kakao (nesquik), śliwki suszone (2 sztuki), kukurydza z miodem prażona w piecu (bakalland, 20g) - 327 kcal

Ta kukurydza pojawiła się, ponieważ potrzebowałam czegoś na "podbicie" kalorii. Była smaczna, ale średnio mi do tego jogurtu pasowała. Pod koniec uznałam, że mogłam po prostu dodać więcej śliwek (ale wtedy nawet nie wiedziałam, że mam je w domu)

RAZEM - 812 kcal 

Dopiero teraz zobaczyłam jak genialnie "rozplanowałam" dzisiejsze posiłki, im później tym większa kaloryczność eh..

  • braenn

    braenn

    26 kwietnia 2019, 09:43

    Zgadzam się z Wiosną - porozmawiaj z rodzicami, poszukaj pomocy, bo nie, nie robisz postępów tylko się powoli, acz systematycznie wyniszczasz. I z pewnością dobrze wiesz, że nie, to co robisz nie jest normalne.

  • Wiosna122

    Wiosna122

    25 kwietnia 2019, 00:15

    powinnaś powiedzieć rodzicom, i nie odpowiadaj sobie na pytania sama mówiąc ze wiesz jak to się skonczy że beda ci wciskać jedzenie itp wytlumacz im jaki masz problem, jesli nie potrafisz tego zrobić, napisz list, albo daj im przeczytac to co piszesz w pamiętniku. Ty nie potrzebujesz wpychania w ciebie jedzenia, ty potrzebujesz psychoterapii ktora pomoze ci z tego wyjść, pokonać strach i te chore mysli.Już graniczysz z niedowagą, powoli się zabijasz, pytanie czy masz tego świadomość?

    • Wiosna122

      Wiosna122

      25 kwietnia 2019, 00:17

      poczytaj... idz po pomoc poki nie jest za pozno... https://www.papilot.pl/zycie/ludzie/8291/16-letnia-anorektyczka-zmarla-po-roku-odchudzania http://lodz.naszemiasto.pl/archiwum/20-letnia-zgierzanka-zmarla-na-anoreksje,621188,art,t,id,tm.html